JUBILAT
Nurtuje 
mnie niedosyt i poczucie pewnego niespełnienia  
...
mocno wryta w pamięć 
samotna nadmorska podróż rowerowa mego męża sprzed  10 lat zacnie zwieńczyła jego 60-te 
urodziny 
... a teraz?
10 lat do przodu, 
kondycyjnie facet o niebo lepszy ... i co? ... nic?
Leniuchujemy sobie w 
przydomowym ogrodzie, jest ciepły dzień końcówki lata. 
Z zadowoleniem wspominamy 
niedawny 
166 km spontaniczny rowerowy wypad do Leśnej, objazd Zamku Czocha i 
szybki, bo z wiatrem w plecy - powrót.
Zbliża się wrzesień, 
pierwsze jego dni spędzimy nad Drawą kolejne - w domu, nie pojedziemy już w tym 
roku nigdzie-daleko, więc zagaduję:
- Dlaczego Twoja 70-tka taka 
bezrowerowa? 
- Wymyśl coś ... jakaś 
dwusetka? Jeszcze w tym roku nie zrobiliśmy takiego dystansu.
Pomyśl tylko dokąd i 
zaplanuj, co?
Wieczorem dowiaduję się, że 
raniutko jedziemy samochodem do Pieńska, tam przesiadamy się na rowery i kręcimy 
do Kurort Rathen.
Aaaaaaa ... No 
tak!
Przecież już w 2008 r 
proponował mi tę podróż!  Tyle, że w jedną stronę - na Bobrową majówkę w 
Saksonii, ale wówczas uznałam to za czyste 
szaleństwo i przesadne aspiracje, 
dziś już tak nie uważam i przyklaskuję pomysłowi.
27 sierpnia kwadrans przed godz 8-mą Pieńsk
Wpinam buty w pedałki swej ROSY i trzymając się koła mego Jubilata przekraczam Nysę.
Wiatr już tradycyjnie jest 
silniejszy od spodziewanego, ale drogi i nawierzchnie bez zarzutu.
Do Bautzen jazda jest więc 
niemal komfortowa, ale od Bautzen teren funduje nam bajeczną - rzekłabym - panoramę 
urozmaiconą sporymi podjazdami, które "uprzyjemnia" nam wspomniany  Zefirek. 
Lekko nie jest - tym bardziej, że podjazdy zaliczam sama - w Naundorf mam na tyle dość, że na widok wiaty autobusowej po prostu schodzę z roweru, by przy uspokojonym 
oddechu napić się wody i wzmocnić batonem.
Jubilat oczekuje sobie 
tam-gdzie-bądź, trudno ... nie lubię jeździć siłowo!
Z uspokojonym oddechem, 
nawodniona spokojnie dojeżdżam i odtąd raz lekko raz ciężko, raz wraz z 
Jubilatem albo i daleko od Niego pokonuję kolejne km.  
Im bliżej celu tym zdaje 
się dalej ... w końcu dowiaduję się, że jeszcze 16km i wprawdzie jest (bo krótka!) radość z 
końcówki, ale te 16 km trwa i trwa i trwa! 
- Na płaskim już bym 35 km  zrobiła - myślę sobie tracąc wiarę na wjazd do Bastei  lecz dąsy me łagodzi zapierająca dech - panorama!
Dopiero mijane grupy 
pieszych turystów zwiastują dojazd do celu!
Widok znanych zakamarków 
Bastei, handlowo-gastronomiczne punkty i tarasy widokowe przywołują wspomnienia. 
Łapczywe spojrzenie na "NASZĄ"  rowerową Łabę, sesja fotograficzna, uzupełnienie bidonów - wszystko to zajmuje nam niecały kwadrans!
Wycofujemy się z tego 
turystycznie dziś oblężonego miejsca i już poza Bastei mościmy się na 
przydrożnej ławce, spożywamy kanapki, wymieniamy napojami ...
ja lubię wodę, mój 
Jubilat wodę z owocowymi sokami, łapiemy jeszcze obrazy okolicy i teraz już 
zadowoleni z kierunku wiatru powielamy nakręconą dotąd trasę - tyle że - w 
odwrotnym kierunku!
I rzeczywiście! 
ukazuje teraz swe 12% nachylenie, hamulce ścieram tu 
rzetelnie!
Jest Bautzen i dalej bez postoju, bez odpoczynku wsparci zacnym podmuchem w plecy wracamy szczęśliwi do 
kraju!
Gratulujemy sobie, pakujemy rowery i rezygnując z planowanej uczty 
restauracyjnej wsiadamy do auta, by swobodnie napełnić 
żołądki w domowych pieleszach i błogo się regenerować.
A Jubilat?
No cóż? 
70 lat a MOC - że ho 
ho!




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz