piątek, 25 października 2019

sobota, 8 czerwca 2019

SZWECJA - DANIA - NIEMCY - POLSKA 920 km

SZWECJA - DANIA - NIEMCY - POLSKA

                                                920 km

.... "wejście w inny świat to wejście w jakąś tajemnicę, a ona może kryć w sobie tyle labiryntów i zakamarków, tyle zagadek i niewiadomych!" 
                                                  Ryszard Kapuściński - Heban

Alicji ...
Mapa trasy

Stres „przed” znamy - spokoju nie ma, jest pełna mobilizacja:
- czy wszystko wzięłam?
Przecież to nie pierwszy wyjazd, a jednak ...
27 maja
Zielona Góra
Do Zielonej Góry jedziemy rowerami, wiaterek nas wspomaga, jazda dynamiczna, ale łepetyna mieli nieustannie:
-buty mam!
-ubranie mam!
-mini/apteczka jest!
-mini/drogeria zabrana!
-batony są!
W Z Górze zasiadamy najpierw w barze na obiad, kolejno na dworzec. 
Lokujemy się w pociągu do Szczecina...
Jedziemy...
Podczas podróży koleją lubię oglądać kraj:
-lasy
-pola
-wioski
-przeważnie brzydkie przedmieścia miast
-ich dworce
Szczecin i przesiadka
Pociąg do Świnoujścia podstawiony na tym samym peronie, szukamy przedziału dla cyklistów. 
Konduktorka nas stopuje - nie ma już dla nas miejsca! 
Próbuję ją zmiękczyć: 
- Mamy prom do Szwecji o 20-tej, musimy jechać”
Weszła do przedziału, postawiła tam Niemców na nogi, poodpinali sakwy ze swych rowerów, ściupili je ze sobą tak, byśmy i  my mogli swoje ustawić i kontynuować podróż ... uffffff
Znowu obecność swą kieruję poza okno

Świnoujście Port ...
Terminal ...
Zakup biletu ...
Krótkie oczekiwanie ...
Wjazd pomiędzy tirami na prom, panowie z obsługi wskazują nam malutką pakamerę i tu lokujemy nasze koła.
Wewnętrznymi schodkami w górę ...
Wchodzimy na część pasażerską promu  Kopernikus
Pani odbiera nasze bilety i pyta o brakujący świstek.
Nic nie mamy ponad to, co otrzymaliśmy w kasie
- Wobec tego proszę  choć podać nr rej samochodu, bo muszę coś tu wpisać - rzecze pani
Aaaaaaaaaa!
O to chodzi!
- My jesteśmy rowerzystami!
Wspólny śmiech ...
Odbieramy kartę, lokujemy się w kajucie i wychodzimy oglądać ostatnie widoki Ojczyzny

Wypływamy w morze
Mamy cudny zachód słońca, a kiedy widok traci swą atrakcyjność idziemy na należny pasażerom ciepły posiłek, a po nim spać!


28 maja 
Godz 3.15
Brutalne wejście stewarda z pełnym rozświetleniem kajuty i głośnym:
- Zapraszamy na śniadanie!
No dobra, skoro tak gwałtowne i okrutne powitanie dnia - nie ma rady - trzeba wstawać!
Pomiędzy wyjeżdżającymi już tirami przemykamy do pakamery, pakujemy torby, zakładamy kaski i o godz 5-tej wjeżdżamy na ziemię szwedzką
Wczesny przedświt gwarantuje chłód ale i bezwietrze.
Apogeum emocji nie pozwala mi marznąć ... początkowo jedziemy wraz z tirami, jest zjazd w prawo i odskakujemy od olbrzymich przewoźników.
Na szczęście po chwili przypominam sobie, że nie włączyłam Relive  -  stop!
Teraz czas na pooglądanie Szwecji ...
Magię wschodzącego właśnie słońca - przemilczę ...
Domki przedmieścia Trelleborg wszystkie oświetlone latarenkami zawieszonymi przed wejściem, a i w oknach zapalone białe lampki nocne.
Jedziemy na północ, przed nami Malmö , Landskrona i Helsingborg.
Wprawdzie jest most, który przebiega nad cieśniną Sund i łączy Kopenhagę z Malmö, ale rowerzyści nie mają najmniejszej szansy na jego przejechanie, no chyba że koleją, ale to nie dla nas!
Wjeżdżamy w rolniczą krainę odkrytej przestrzeni, bogatej w wiatr, chłód, a nawet i malutką mżawkę. Ptasie donośne poranne rozmowy zapewniają atrakcję akustyczną, a prostota i schludność obejść - wzrokową.
Od czasu do czasu z lewej widzimy wody cieśniny Sund i daleki zarys mostu Oresund - jego widok robi wrażenie!
Malmo
Wjeżdżamy do Malmö - Turning Torso przykuwa wzrok, króciutki foto-stop przy fontannie, miasto przemykamy jego          obrzeżami.
Zachmurzone ciężkie niebo serwuje króciutką mżawkę, szutrówki otoczone szpalerem drzew - mimo, iż w bardzo dobrym stanie - też budzą krótki niepokój, ale za miastem wiodą nas już tylko gładziutkie asfaltowe DDR-ki otulone kwiecistymi żywopłotami. Domki jednorodzinne z okazałą elewacją zdobią rododendrony z imponującym wielobarwnym kwieciem.
Dalej trafiamy na liczne pola golfowe, na których w tym imponującym dziś wietrze golfiści uparcie uderzają piłki. Fajny to dla nas widok po ubiegłorocznym jesiennym mini-kursie w Pasłęku (tu ukłony dla p. Kasi W i p. Juliana N).
Jesteśmy w Helsingborg, przed nami przeprawa promowa, trzeba kupić bilet.
Bariera językowa w apogeum, ale jest tłumacz Google, pracownik kasy na widok mojego wpisu : 2osoby+2rowery-Helsingør wyjmuje małą mapkę i zaznacza na niej miejsce odprawy dla rowerzystów.
Zawracamy więc do ronda i teraz już DDR-ka i znaki dla rowerów prowadzą nas na prom.
Zakup biletu błyskawiczny (kartą), polecenie „zwei” oznacza, że mamy kierować się wyłącznie torem 2, który powiedzie nas do celu!
Płyniemy ...
Osłonięci z każdej strony nie widzimy nic prócz własnego towarzystwa w gąszczu samochodów, dopiero tuż przed zacumowaniem unosi się klapa i mamy widok miasta. 


Zaraz po starcie zatrzymuje nas tablica z napisem Dania, trzeba uchwycić to miejsce, szkoda że w Szwecji nie natrafiliśmy na taką.
Znacznie poprawia się pogoda, tu jest jaśniej i cieplej.
Rowerzysta w Danii jest objęty niesamowitymi względami w ruchu drogowym i to się wyczuwa od pierwszego zakręcenia pedałkami.

Kierujemy się teraz na południe, widok pięknych białych domów krytych strzechą, boczny wiaterek i swoboda pedałowania umilają jazdę!   



W Kopenhadze jesteśmy umówieni z Alicją - taką z Krainy Czaru!
Ta czarująca Dziewczyna przygarnęła nas do swej Garsoniery, mało tego - nakarmiła wykwintnym obiadem!
Z kluczem w kieszeni do wspomnianej garsoniery jedziemy w miasto - trzeba spotkać się z Syrenką, zobaczyć kopenhaski Ratusz, Zamek Królewski i kanał wodny z przystanią Nyhawn
Męcząca to trasa, pełna turystów, wymuszająca postoje i zrywy, piesze przejścia, ale nie sposób ominąć wspomnianych atrakcji!
Rezygnujemy jedynie z ogrodów Tivoli i kręcimy już tylko do gniazdka naszej Alicji.
Wieczorem, po Jej powrocie z pracy długo nie rozmawiamy, po tak brutalnej pobudce na promie do Szwecji i całodziennym pedałowaniu chce mi się po prostu spać.
https://www.relive.cc/view/rt10005449116

29 maja
Budzę się po 4-tej, o 5-tej pałaszujemy ostatni polski prowiant i ok 6-tej wyjeżdżamy z Kopenhagi.
Wcześniej oczywiście mega dawka wzruszenia przy pożegnaniu z Alicją.

Wyjazd ze stolicy Dani dynamiczny i szybki, łapiemy troszkę szuterku, raz jedziemy niemal przy samej cieśninie, albo przy zalewach pełnych żaglówek, albo odbijamy w głąb wyspy.
Komfort pedałowania zapewnia też dłuuuuuuuuga prosta szosa (z obu swych stron otoczona luksusowymi DDRkami) przecięta od czasu do czasu rondami, a że na rondo rowerzysta wjeżdża bez rozglądania się, bo ma przecież swój pas - jedzie się po królewsku!
Dojeżdżamy do z daleka podziwianego mostu Storstrøm łączącego dwie duńskie wyspy: Flaster i Masnedø o niespełna 4 km długości. Wieje na nim okrutnie, trzeba się skulić i tylko pruć naprzód!
O 15.40 odpływa prom z Gedser do Rostocku, dzięki wczesnemu wyjazdowi z Kopenhagi mamy zapas czasowy, nie musimy się spieszyć.
Port promowy Gedser
Bilety na prom Połowa nabywa w automacie i ... czekamy
Niemal 2-godzinny rejs spędzamy usadowieni wygodnie w fotelach przy panoramicznych oknach, co umożliwia obserwację morza i tego co na nim.


W Rostocku w godz. popołudniowych ruch jest już lżejszy, bez błądzenia docieramy do Hotelu.
W restauracji pałaszujemy spaghetti, pijemy piwo/wino i spać!


30 maja
Śniadanie serwują tu szybko - 6.30
a więc już o godz 7 start!
Wiaterek nas dziś nie wspomoże, ok 12-tej robimy popas z przeodziewkiem i wskazujemy Młodszej miejsce docelowe na dziś, dziecko szuka i bukuje nocleg


Mijamy Krakow (bez Wawelu), malowniczy Malchow, a we wszystkich nawiedzonych miasteczkach trwają zabawy, pikniki, biesiady - markety pozamykane - znaczy mają Niemcy święto! (Ojca i Mężczyzny) 

Spoko ...
Można kręcić, ale nie! - wjeżdżamy w dziewiczą i piękną krainę pełną lasów i jezior, a więc będą podjazdy i zjazdy na:



-DDRkach
-szosie
-bruku
-leśnych wertepach trawiastych
-leśnych wertepach piaszczystych
-polnych drogach i ścieżynkach obłożonych kamieniem, gruzem albo piachem.
W lasach każde zatrzymanie zapewnia atak kąsających komarów, a to oznacza całkowity zakaz postoju! 


Trzeba cisnąć do Rheisenberg - nie ma zmiłuj!
Wjazd na szosę i powitanie Brandenburgii pozwala na chwilowe odreagowanie i znowu w teren - zupełnie jak w Drawieńskim Parku Narodowym! Po tym leśnym pedałowaniu wokół jezior wjeżdżamy do "RAJsenbergu, szukamy swej sporo oddalonej od centrum kwatery, tam szybki tusz, przeodziewek i wypad rowerem na obiadokolację, powrót już w wieczornym chłodzie i ... spać!
https://www.relive.cc/view/rt10005482990
31 maja
Śniadanko z bogatą ofertą nastraja optymistycznie, zresztą obiecuję sobie, że drogi mnie dziś nie wyprowadzą z równowagi - niech sobie będą jakie są!
Jak przyjdzie iść - pójdę!
Jak będzie można jechać - pojadę!
Energię sobie dziś przeznaczę tylko na podróż - bez szemrania i ponuractwa!
I rzeczywiście wyjazd z tego naszego "RAJsenbergu zgodnie z moim przypuszczeniem odbywa się kamienisto-szutrową drogą w las! i w dół! Nie da się jechać ... prowadzimy rowery, jest ciepło, mamy leśny dość głęboki wąwóz - trochę zjeżdżam, potem schodzę - pod górę /wyrypa chaszczami ku starej baszcie i strome zejście w dalsze knieje! 
W końcu wychodzimy z tego lasu na polny dukt z kocich łbów 
- ooooooo - po tym da się jechać!
Teraz, daleko od lasu i jego komarów można się rozebrać, mamy szosę i postanawiamy jej nie opuszczać jak długo się da!
Udaje nam się to przez kolejne 30km, potem szutry na przemian z asfaltem; bezczelnie omijamy barierkę z zakazem wjazdu ... betonowy zdemolowany mostek, przez który da się przenieść rowery nie jest przeszkodą i można dalej jechać! 
Most kolejowy z poboczem dla rowerzystów wymusza taszczenie rowerów w górę, na szczęście od strony barierki jest szeroka szyna dla kół, wchodzę zdyszana, długi/nieziemski po nim przejazd nad sporym akwenem, zejście i .... wjazd w las z jeziorem po prawej. 
Znowu wskazujemy Młodszej docelową miejscowość - Trebbin, ale tam nie może wyłapać nic wolnego, sugeruje Zossen.
Na asfaltowych nawierzchniach rozkręcamy się, na bezdrożach sama rekreacja - bez szarżowania (no nie dojadę do Zossen!)
Mamy Szprewę, w pewnej chwili udaje się nam wskoczyć bez oczekiwania na prom
i zapala się złudna nadzieja, że przy Szprewie będzie RAJ rowerowy - ale niekoniecznie (!) - przy rzece bywają znowu ścieżynki, szutry i bezdroża! 
Berlin i Poczdam omijamy sporym łukiem.
Jeszcze tylko ostatni mega/trudny odcinek przy kanale rzeki - w trawie do kolan twardo pedałujemy bez zatrzymania, jedynie wąskie załamanie w zielonej gęstwinie podpowiada jak prowadzić kierownicę.
Trwam w ciekawości jak długo i ile jeszcze tego survivalu.
Jest wyjazd na polanę i co widzę?
Po prawej na wzniesieniu suną sobie samochody gładziutkim asfaltem!
Mamy info od Młodszej - zaklepała nam nocleg w Zossen, a skoro zaklepany - musimy tam dojechać i nie ma już mowy o DDRkach!
Wjeżdżamy na tę szosę i ... zaczyna się prawdziwa jazda - taka jaką lubię, jest ciepło, słoneczko grzeje, nie trzeba się ubierać - teraz podróż daje radość!
Wjeżdżamy w miasto, szybko trafiamy na hotel, kąpiel, przeodziewek,  spaghetti i piwo, a gdy zmierzcha wracamy do hotelu i ... spać!
https://www.relive.cc/view/rt10005502650

1 czerwca
Hotelowym śniadankiem napełniamy żołądki do syta!
Trasę z Zossen do Żagania mamy przejechaną, znamy ją, wykluczamy DDRki - dziś sobota - pełne będą  cyklistów, a oni wściekają się, gdy bez dzwonka ich wyprzedzamy!
Szosa i tylko szosa (96 i 115)
Kierunek - Lubben, Cottbus i Forst!
Kręcimy bez niespodzianek, no może zamknięty wjazd do Cottbus przemykany z taszczeniem rowerów przez rozbebeszone torowisko za cichą zgodą robotników jest pierwszą atrakcją trasy!
Drugą zaliczamy tuż przed Forst! Droga prowadzi nas w miasto, by je ominąć można skręcić w lewo, i dotrzeć wprost na most graniczny.
Zbyt wcześnie odskakujemy w lewo - kręcimy/kręcimy, mamy potężne wiatraki, jakiś zakład, potem teren otwarty, bez lasu i choć coś tu nie gra brniemy uparcie przed siebie!
Na horyzoncie pojawia się szczyt kościelnej wieży więc kręcimy ku niej, będzie mieścina, albo wiocha - a tam powinien być zakręt w prawo.
Jest wiocha, ale zakrętu w prawo nie ma!
Wracamy! 
Przed Forst  odskakujemy w lewo w znaną DDRkę prowadzącą do owego mostu.
Marzę tylko o opuszczeniu Niemiec.
Słońce już dokucza, końcówka trasy sprzyja rozładowaniu i teraz sobie najnormalniej zwalniam, rower sam niesie mnie z wiatrem niemal do zatrzymania, jest to taka chwila łapania luziku - bardzo potrzebna, bo gdy po niej trzeba już pedałować jazda jakby od nowa sprawia frajdę!  

           Zasieki

Konsumpcja lodów z nawodnieniem na stacji paliw i telefon
do Młodszej, że jesteśmy w kraju, a ona namawia zięcia, by wyjechał nam naprzeciw.
10 km przed Lubskiem ładujemy rowery do dostawczaka i tu kończy się nasza rowerowa podróż!
https://www.relive.cc/view/rt10005523552
- PIĘKNA podróż!
- żadnych awarii!
- żadnych strat!
- SAME KORZYŚCI!
Wprawdzie wolałam wracać z Rostocku nadmorską trasą rowerową do Świnoujścia, ale nie przekonałam swej Połowy do tej opcji ... trochę szkoda,  bo nie mielibyśmy tyle survivalu, z drugiej jednak strony dowiedziałam się, że wszystkie drogi prowadzące do CELU bez względu na ich jakość i standard potrafię pokonać z uporem i determinacją.
I na koniec - podziękowania:
Alicji i Jej Mamie - Iwonce - kto zna - wie! - niewiasta gołębiego serca (Alicja ma takie samo - zapewne po Mamie)
Córkom: Starszej i Młodszej. 
Konduktorce.
Wszystkim bliskim, którzy się o nas trwożyli. 
Połowie mej, która mnie prowadzi i pokazuje  świat pełen CZARU i MAGII/

https://drive.google.com/file/d/1h4mnNrwryInqDjNCgEyA8pbLBtxBADl_/view?usp=drivesdk

niedziela, 5 maja 2019

Do źródeł Sprewy Sprewa - Nysa - Bóbr 295 km

Do źródeł Sprewy

Sprewa - Nysa - Bóbr

295 km


Tym razem mą Połowę zainspirowało  źródło Sprewy
o czym dowiaduję się już na przełomie lutego i marca br. 
Ok! 
Nie oponuję i nie wnikam w szczegóły trasy - wszak najmniejsze niemieckie Góry Żytawskie nie przerastają moich możliwości rowerowych (póki-co)

Pierwszą tegoroczną rajzę wbrew bardzo nieciekawym pogodowym zapowiedziom rozpoczynamy w pochmurny 
i chłodny poranek

27 kwietnia.


Żagań
Drobny deszczyk towarzyszący nam od Konina Żagańskiego do Wymiarek zasiewa nawet małe zwątpienie i pytam:
- I co?
- Jedziemy/jedziemy! - słyszę zdecydowaną odpowiedź


Przewóz
Przewóz i wjazd na komfortowe niemieckie DDR-ki wiodące nas ku Sprewie serwuje  swobodę i luzik w pedałowaniu. 



Do rzeki mamy 
ok 60 km kręcenia i mogę się porozglądać - dostrzegam soczystość  żółtych rzepakowych pól, wsłuchuję się  w ptasie trele, by tylko nie dopuścić do myślenia o odczuwalnych niesprzyjających podmuchach i dokuczliwym zimnie.
Na 90km robimy popas, mały przeodziewek i ruszamy do Bautzen. 
Sprewa/Malschwit
Jeszcze przed tym bogatym historycznie grodem docieramy do Sprewy hist. także Szprewa i Szprowa (to rzeka we wschodnich Niemczech, lewy dopływ Haweli, swoje źródła ma na Pogórzu Łużyckim) i od teraz będzie nam ona towarzyszką rowerowej podróży.
Zalew Budziszyński
Bautzen - znane nam, bo corocznie nawiedzane rowerowo grodziszcze poznajemy od innej strony: DDRki prowadzą nas najpierw ścieżkami okalającymi potężny Zalew Budziszyński „Stausee“
czyli jezioro zaporowe, (które jest jednym z bardziej ulubionych miejsc wypoczynku) zaliczając tzw dalekobieżną  trasę rowerową zwaną „Szlakiem Szprewy“.
Budziszyn

Nie da się przejechać obojętnie krętymi wąskimi uliczkami historycznej stolicy Górnych Łużyc - tu jest po prostu zjawiskowo!

Mija godz 14-ta, oddaleni niespełna 
50 km od planowanego celu podróży zlecamy córce zaklepanie noclegu w Jirikov, nawet w najmroczniejszych oczekiwaniach nie przypuszczając, że te 40km przyjdzie nam przepedałować w ślimaczym  czasie 4 godzin!
Początkowo widok wijącej się przy skałkach Sprewy, jej zalewy z bogatą ofertą turystyczną uprzyjemnia pedałowanie, a kiedy tylko trasa odbiega od jej nurtu ową przyjemność wzbogaca widok wiosek z tradycyjną drewnianą zabudową przysłupową charakterystyczną dla Łużyc Dolnych i Gór Żytawskich
Podjazdy i zjazdy, pogoda sprzyjająca podróży - jest pięknie, ale ... nie (!)... musi być pieprzyk!
Tym razem zawodzi nawigacja!
Bryton się „rozkracza”, nie czyta trasy, drugiego Brytona  ze sobą nie zabraliśmy, poower/bank nie  ładuje - musimy trzymać się szlaku - innej opcji nie ma.
Zaliczamy pierwsze błądzenie - trzeba zawrócić, a taki pechowy zlepek rozstraja wrodzony mi optymizm, zamykam się w sobie, by nie okazać niezadowolenia. 
Jedziemy. 
Początkowo trzymam się koła, z czasem na podjazdach zaczynam odstawać, proszę o popas. 
Konsumując wiosenne kanapki podziwiam piękną panoramę Saksonii, łapię relaks i wyciszenie.
Kirschau
Trzeba kręcić dalej, Sprewa teraz zdecydowanie szczuplejsza , jej otoczenie już nie mami skałkami, ale wartkie zakola, klimatyczne zalewy uatrakcyjniają jej widok. 
Zdaje się dobrze oznakowana DDRka gwarantująca jakąś-tam pewność wiedzie nas nagle w las (!)
- coś tu nie gra! 
Zagęszcza się wzajemna relacja, cierpliwość spada do poziomu zerowego i już mnie szlak nie interesuje, chciałabym jechać od miejscowości do miejscowości i trzymać się dróg.  
Znowu zawracamy ... cd. kręcenia DDRką
już się nie rozglądam, niczego nie podziwiam tylko podjeżdżam i zjeżdżam na kole mej Połowy oczekując jedynie tabliczki z napisem Sonneberg - miasta niemal sąsiadującego z docelowym Jirikov.
Mamy kręty zjazd w prawo i nagle widzę białą tabliczkę, 
z naszą docelową mieściną, a więc jesteśmy na miejscu!  
Jirikov




- serio!
- naprawdę! 
- bez kozery!




Radosne zdębienie!
Banan!
I radosny stuk kasku o kask!
(Relive prezentuje 159km dystans, trzeba dodać 4 km
od Przewozu zastopowało mi nawigację, na szczęście wyłapałam tę sytuację i przywróciłam  Apkę  do życia).


https://www.relive.cc/view/rt10004832450

Regenerujemy się  przy makaronie z warzywami 
i kurczakiem, relaksujemy przy napojach ulubionych w restauracyjnej salce pełnej niemieckich i czeskich gości.
Gwarno tu, uciekamy na mały spacerek, ale jest zimno! Spiesznie zawracamy więc na nasze dwupokojowe poddasze.


Niedziela, 28 kwietnia


Dziś będą zjazdy” - słyszę słodkie słowa męża
- "Się zobaczy" - 
myślę bez komentarza. 



Opuszczamy wąziutką tu  Sprewę 

i kierujemy się do Löbau, ale wcześniej wjeżdżamy w  urzekający                                         
Niedercunnersdorf
 Niedercunnersdorf z drewnianą zabudową domów przysłupowych i łupkowatą fasadą. Kręta droga otoczona bajecznymi gęsto osadzonymi zagrodami wiedzie nas wraz ze strumieniem poprzecinanym bajecznymi mostkami żwawo w dół.

Pięknie tu!



Zjazdy są odlotowe, serwują odpoczynek i bajerują, ale ... skoro są zjazdy - muszą być podjazdy!
Lobau
No więc tak sobie markotnie podjeżdżam 
i przyjemnie zjeżdżam DDRkami, szosami, uliczkami mijanych miejscowości ... raz z bananem na twarzy raz z jego odwrotnym ułożeniem.
Gorlitz z Nysą Łuż

Piękne zakole Nysy Łuż

Dopiero tuż przed Görlitz zjeżdżamy  na niższy teren, tu mamy już Nysę Łużycką, która poprowadzi nas swą komfortową DDRką do kraju, do Przewozu!
Przewóz


Od granicy do rodzinnego Żagania dostajemy bonus - pedałowanie z wiaterkiem - pojawia się więc ten cudowny błogostan rowerowy bez względu na stan licznika! 
Wjazd do miasta ubarwiony serdecznym rowerowym pozdrowieniem: 
Nad Bobrem


- „Witam w Żaganiu!” - naszego przyjaciela Zdzisia/Gebelsa cieszy niezmiernie, (jeszcze tylko by połączyć ze sobą na przebytej  trasie trzy rzeki) wjeżdżamy na most Bobru, tu foto-stop i do domu! 
Trasa powrotna to 131km
Rowerowy wypad do źródła Sprewy zaliczony!
Małżonek zrealizował kolejny swój koncept, a ja?
No cóż - liznęłam Góry Żytawskie - chyba najatrakcyjniejsze pasmo Sudetów z pięknym krajobrazem 
i niespotykaną architekturą.
Zachwycona widokami puszczam w niepamięć wszelkie swe trudy, fochy i zasępienia.
Pięknie było!!!