piątek, 4 czerwca 2021

Pożegnanie

 


BRONKU


Przydarzyło nam się coś, czego życzyłabym każdemu. Spotkanie drugiej osoby i drugiej duszy i wspólne wędrowanie przez świat…


https://drive.google.com/file/d/1Bl1vcmvA39WMTmlPf7cc6dvNTlmtfvov/view?usp=drivesdk


Niby-Milczący, a tak wiele mi przekazałeś ...


Niby-Małomówny, a tak wiele mi powiedziałeś... 


Niby-Skromny, a tak dużo mi zaoferowałeś...


Niby-Przeciętny, a tak mi dużo pokazałeś ...


Niby-Nieprzystępny, a tyle mi okazałeś ...


Niby-Potulny, a taki hojny ...


Niby-Cierpliwy, a taki niespokojny i spontaniczny ...


Obdarowałeś mnie tym swoim specyficznym widzeniem świata


Zaoferowałeś mi siebie:

najpierw młodego grotołaza/Bambułę, 

później nadzwyczajnego Podróżnika/Cyklistę


Prowadziłeś szlakami turystycznymi Karkonoszy i Tatr ...

Asekurowałeś pierwsze me kroki w głąb jaskiniowych czeluści ...


Zabierałeś  na Drawieńskie pola namiotowe, a tam czarowałeś piosenką przy ognisku ...


Dryfowałeś falami Drawy i okolicznych jezior ...


Nauczyłeś życiowej pokory ...


Podpowiadałeś zawsze mądre i przemyślane rady na trudne decyzje ... 


Pokazałeś mi  w naszym rowerowym tandemie 

- Pragę

- Wiedeń 

- Bratysławę 

- Budapeszt 

- Berlin 

- Poczdam 

- Paryż 

- Amsterdam 

- Kopenhagę 

- Cannes 

oraz tysiące innych czarujących miast Europy ...


Nauczyłeś mnie rywalizacji sportowej ... 

DZIĘKUJĘ!












Ale ....


Obdarowałeś  mnie przede wszystkim najpotężniejszym darem!


- Dominika z Norbertem


- Ewa z Mariuszem


a za nimi:


- Weronika

- Kinga

- Adaś


BRONKU MÓJ JEDYNY 

..............


BYŁEŚ ...

JESTEŚ ...

JESTEŚ ... 

i na zawsze .... 

BĘDZIESZ!

.... w mym obolałym głęboką rozpaczą  sercu ...


DZIĘKUJĘ Bogu za CIEBIE 

i za wszystko co dane mi było z TOBĄ ...


Kinga

niedziela, 27 grudnia 2020

COVID w CYKLOZĘ

             COVID w cyklozę


Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka ... ponoć (?)

- Tak to się mówi ... (?)

No to natura nieźle sobie  ze mną pograła w tym roku, ... a może to ja się poddałam i uległam bodźcom dotąd nieznanym?



Myśli o Smutku


Smutek jest emocją, która odbiera energię, izoluje, raczej nie przepadamy za tym stanem. Jednak,  jak każda emocja, również smutek ma swoje ważne funkcje: jest naturalną i normalną odpowiedzią na poczucie utraty /tu: wolności rowerowej/. Dzięki smutkowi wiemy, co jest dla nas ważne i próbujemy to zdobyć. To smutkiem komunikujemy innym, że nie wszystko przebiega tak jakbyśmy sobie życzyli.


Na dawne skąpe swym rocznym dorobkiem /jak na swoje wymagania/ sezony miałam zawsze wytłumaczenie, bowiem ów mniejszy dorobek rowerowo-dystansowy wynikał z własnego wyboru, z własnych priorytetów - a tu?

Priorytet w styczniu dokonany - tzn nic nie stoi na przeszkodzie, by realizować  rowerowe wyzwania, plany naszkicowane, treningi w zasadzie nieprzerwane i wówczas (!) żeby nie było za pięknie wbija nam się COVID!

Nieznane COŚ - niczym tlen - nie widać TEGO, a jest(!) i z tą tylko różnicą, że tamten wspomaga i wznieca energię, a  COVID niszczy i gasi ją i zapał w gratisie.

Najpierw - klatka:

SIEDŹ NA DUPIE!

Siedzimy ....

Potem okienko:

mas[akr]ka
MOŻESZ JEŹDZIĆ ale w masce (sic!)


Jeżdżę ... mniejsze dystanse (bo te duże zabierają odporność)! - mówią ... (?)

Dalej: 

ZAKAZ  nawet do parku:

siedzimy na d...e (!)

następnie zaserwowali LUZ ... 

ale w stałej obecności COVID-a

On czyha! - mówili, a ja mam PESEL już ten objęty ryzykiem, ma Połowa także - większy - wszak starszy (!)

Stypułów


- Cóż mogę?

- Co mi wolno w tej krajowej wolności? 

Rowerowe Setki 


- To mogę!

Najskuteczniejszy nasz lubuski Samorządowiec - Wadim Tyszkiewicz wraz ze swą
ekipą stworzyli - nam także, choć to nie nasz powiat - rowerowy RAJ: 54-kilometrową DDR-kę po torowisku przez cały powiat nowosolski: od Stypułowa do Kolska i ciut dalej, aż do obrzeży powiatu wolsztyńskiego - a więc TU mam trasę na swe rozterki i  te marne ambicje rowerowe. 

Późnowiosenny i letni czas przeplatam  przydomową krzątaniną z owymi setkami „wadimowską stradą

Nigdzie dalej, bo u nas jest Bezpieczna Lubuska Enklawa (niemal) BezCOVID-owa!

Wiadomo - małe skupiska ludzkie, duże połacie leśne  ...

Czytam relacje cyklistów niezlęknionych, wiem też o odwołanych  Imprezach Szosowych ... szekspirowskie wahadełko tyka: 

- jeździć? 

- nie jeździć?

Przeplatam setki z dystansami 60-70-80km (!) - nie mniejszymi!

Nadchodzi czas wejścia w następny rok życia - trzeba sobie prezent zafundować:

- ile ponad te 100 dam radę nakręcić?

Trzeba się przekonać ...

Robię sobie prezent 151-kilometrowy bez bólu i z frajdą!

68-ma życiowa ma wiosenka w miarę zadowalająca - Ok!

Iskierka CYKLOZY się tli 

... a młodzi cykliści jeżdżą! wiem, bo czytam w necie ich relacje.



Nastają wakacje, z obawy o  ewentualnie odgórnie ograniczoną wolność jedziemy z wnukiem pod namiot, zabieramy rowery, mamy kajak - serwujemy sobie wspaniały, aktywny wypoczynek w okolicach mamiącej nas od lat Drawy.

Rowerowe eskapady w znane, a i nieznane dotąd  miejsca biwakowo-kajakowe serwują piękne i satysfakcjonujące doznania i babcine wzruszenia - zaliczamy Barnimie, Sówkę, Bogdankę, pradolinę Drawy, Łask pomykając leśnymi duktami, asfaltami i brukiem wyłożonym przez francuskich jeńców po napoleońskiej inwazji, a łączącym okoliczne zatrzymane w czasie sioła, gdzie można dostrzec ciekawostki sprzed wieków.


Powrót na włości i powrót do jazdy w koło komina ... zaliczamy też kilka wypadów po bliższej i dalszej okolicy z Najmłodszym  


Śledzę BBTur ...

Jedzie tam nasz bliski kolega - Mareczek, jadą cykliści znani mi z Neta ...

Podziwiam ... żeńską ekipę szczególnie!

Poddałam się skutecznie lękowi i obawie, a więc frajda, radość i beztroska pedałowania niemal w agonii 


Do kraju z Nicei przyjeżdża bliski nam kolega - ten, który pokazał nam Paryż nocą  https://cyklistka.blogspot.com/2016/09/  - monsieur Mieczysław w towarzystwie pięknej Gruzinki - Mariam, z którą już w styczniu - podczas ich ostatniej wizyty - złapałyśmy dobry kontakt (jakże się przydała znajomość j. rosyjskiego, dogadujemy się doskonale ;) 


Od lat odrzucamy zaproszenia „p. Miecia z Żagania” bo jakoś nam nie po drodze do Nicei, ale tym razem te jego nieustające kuszenie ubarwione argumentami czarującej Mariam zaczynają nabierać innego wymiaru.

Nadto - mówimy sobie - zamknęliśmy się w domu, nigdzie nie byliśmy - my - cykliści z wielce odczuwalnym deficytem podróży. I tak cichutko i skrycie dotąd (wręcz nieśmiało) planowaną Szwecję vel Norwegię zamienimy na Francję!

Łał ...

Szwajcaria

17 września rano wsiadamy do Mercedesa p. Miecia i przemierzając Niemcy, Austrię, Szwajcarię, Lichtenstein, Włochy ok północy wjeżdżamy w bramę jego nicejskiej posiadłości - kolejne łał!


Miecio
ma wszystko ...

On ma nawet rowery dla nas!


Mi przypada Specializer,  mąż wsiada na karbon/Krossa i rozpoczynamy pedałowanie.

Pierwszy popołudniowy start planujemy do Levens, ale nie dojeżdżamy do wyznaczonego celu - w Tourette Levens pomijamy swój zjazd na rondzie.

                             Nieważne ...


Ważne wrażenia - otóż: podjazd/podjazd/podjazd w słońcu i sporym ruchu ... potem zjazd/zjazd/zjazd rozkoszny w asekuracyjnym tempie ... i z widokami na Niceę i morze Śródziemne - to sobie zapisuję i pozostawiam w głowie na wieki.

Levens



Skoro nie dojechaliśmy rowerami - Miecio wiezie nas samochodem!

Piękna maleńka miejscowość z zapierającymi dech widokami!


Te francuskie miasteczka mają dar złudy translokacji  w czasie - zachłystuję się widokiem sklepików, uliczek, zaułków, placyków w murowanym gniazdku wyizolowanym od naszych czasów, nie wspominając o smaku wina spijanego w ulicznej kawiarence.          
 Dolce vita ...


Nicea



     CANNES

Zaplanowany to wypad, wpisany jeszcze w domu w nawigację. 

             


schody 
Z Nicei prowadzi nas wprzódy nadmorska promenada z pasem dla rowerów, płaska - z morską bryzą - trasa znowu podnosi adrenalinę, mijamy lotnisko i podziwiając architekturę okazałych hoteli, przystanie eksluzywnych jachtów oraz ukwiecone gastronomiczne siedziska pod markizami dążymy do Antibes.

Rowerzystów i rolkarzy sporo na trasie, ale tłumu nie ma. 

Antibes to chyba jedyne miasto francuskiej Riwiery, które zapewnia widok jednocześnie na Niceę, Alpy Nadmorskie i oczywiście lazurowe morze ...

- cóż więcej trzeba?

                        Trzeba kręcić dalej ...


Wjazd do docelowego miasta z zasady jest jakby wydłużony i rozciągnięty, bo niby już jesteś w mieście a jeszcze go nie ma! 

Cannes gwiazdorsko

Z lewej torowisko, szereg domów, w tle morze a z prawej szosa, za nią wzgórze porośnięte dziką zielenią. Z czasem ta dzika zieleń znika na rzecz okazałych will i rezydencji.


Wjeżdżamy w końcu w eksluzywną architekturę miasta, mamy pas w gąszczu samochodowym i w tak ciasnym sznurze aut, rowerów, motocykli i skuterów wjeżdżamy na plac spacerowo-rekreacyjny z fasadą Pałacu Festiwalu Filmowego w Cannes w tle!

I schody ...

Czekają tu na nas nasi Przyjaciele, też dotarli /skuterem/ ... cieszymy się ze spotkania tak, jakbyśmy się dawno nie widzieli!

Cóż się dziwić?

Magia miejsca robi swoje!

Foto-sesja i powrót!


Pierwsze km i wyjazd z miasta wesoły, albowiem jesteśmy niemal prowadzeni skuterem, później musimy sobie radzić sami, widoki nas mamią całą powrotną trasę.

Wspólny obiad w umówionej restauracji po raz kolejny prowokuje radosne tym razem niemal biesiadne spotkanie poza domem,  kolejne odbędzie się na plaży  w Nicei, a tam kąpiel i relaks z przymusowym masażem, bowiem plaża nicejska jest kamienista. Stopy grzęzną na zejściu do wody do kostek a ciało zanim ułoży się na ręczniku musi uformować sobie odpowiedni dołek. 

Nice



Nicejski czas wypoczynku i ucieczki od covidowej rzeczywistości w enklawie p. Miecia bardzo mi pomógł. Nadmorska bryza, widoki, wspólne rozmowy z francuskim winem w dłoni,


bezstresowy czas  z dawką medytacji uspokoiły mnie i przeniosły w łagodną urzekającą krainę, 


a nadmorska, czerwonoskalna, urwiskowa niekiedy trasa do Saint Tropez skusiła nas na przyszłość rowerową - o ile jeszcze tu zawitamy!
Saint Tropez



- "Długi” - nie zapomnę i DZIĘKUJĘ!




Przed nami jesień ...


Powrót do COVIDOVEJ rzeczywistości.

Wracamy na nowosolskie DDRki, zaliczamy jeszcze ostatni w tym roku 120 km wypad na niemiecką stronę, tuż przed zamknięciem granicy.

 

Listopadowy licznik skurczył się niemal do minimum mimo przejechanej wśród drobniejszych tras - jedynej -  i jak się okaże ostatniej  w tym roku „setki” dolnośląskimi szosami (do Zebrzydowej i nazad).

Grudniowy dystans choć wciąż jeszcze otwarty jest jeszcze bardzie marny ...

Rok 2020 wniósł pewne novum do kategorii tras długodystansowych, bo tak określam te ponad stukilometrowe.


Są to TRASY DEDYKOWANE bliskim, których przyszło nam pożegnać w tym chorym roku,

smutne trasy i bardzo emocjonalne.

Pierwszą 134km zrobiliśmy w lipcu dla kolegi śp Jurka Dz „bobrowego” kompana wypraw jaskiniowych i biesiad!

Drugą 103km w sierpniu dla żony Jurka, a mojej szkolnej i „bobrowej” koleżanki śp Teresy vel Zuzi

Trzecią 105km we wrześniu dla śp Janka - naddrawienskiego miłego nam ekscentryka 

Czwartą też 105km w październiku dla śp brata mego męża ... takich zacnych jak ON mężczyzn już nie ma 

Żegnajcie KOCHANI

Na Nowy Rok nie składam sobie żadnych obietnic ...

Czekam ...

Bilans rowerowy w ROKU 2020 nieco ponad 7000km




Wierzę, że będzie jeszcze NORMALNIE i dane będzie mi pokręcić pedałkami przed siebie w nowe krainy prowadzona pomysłami i inspiracją męża.






 



piątek, 25 października 2019

sobota, 8 czerwca 2019

SZWECJA - DANIA - NIEMCY - POLSKA 920 km

SZWECJA - DANIA - NIEMCY - POLSKA

                                                920 km

.... "wejście w inny świat to wejście w jakąś tajemnicę, a ona może kryć w sobie tyle labiryntów i zakamarków, tyle zagadek i niewiadomych!" 
                                                  Ryszard Kapuściński - Heban

Alicji ...
Mapa trasy

Stres „przed” znamy - spokoju nie ma, jest pełna mobilizacja:
- czy wszystko wzięłam?
Przecież to nie pierwszy wyjazd, a jednak ...
27 maja
Zielona Góra
Do Zielonej Góry jedziemy rowerami, wiaterek nas wspomaga, jazda dynamiczna, ale łepetyna mieli nieustannie:
-buty mam!
-ubranie mam!
-mini/apteczka jest!
-mini/drogeria zabrana!
-batony są!
W Z Górze zasiadamy najpierw w barze na obiad, kolejno na dworzec. 
Lokujemy się w pociągu do Szczecina...
Jedziemy...
Podczas podróży koleją lubię oglądać kraj:
-lasy
-pola
-wioski
-przeważnie brzydkie przedmieścia miast
-ich dworce
Szczecin i przesiadka
Pociąg do Świnoujścia podstawiony na tym samym peronie, szukamy przedziału dla cyklistów. 
Konduktorka nas stopuje - nie ma już dla nas miejsca! 
Próbuję ją zmiękczyć: 
- Mamy prom do Szwecji o 20-tej, musimy jechać”
Weszła do przedziału, postawiła tam Niemców na nogi, poodpinali sakwy ze swych rowerów, ściupili je ze sobą tak, byśmy i  my mogli swoje ustawić i kontynuować podróż ... uffffff
Znowu obecność swą kieruję poza okno

Świnoujście Port ...
Terminal ...
Zakup biletu ...
Krótkie oczekiwanie ...
Wjazd pomiędzy tirami na prom, panowie z obsługi wskazują nam malutką pakamerę i tu lokujemy nasze koła.
Wewnętrznymi schodkami w górę ...
Wchodzimy na część pasażerską promu  Kopernikus
Pani odbiera nasze bilety i pyta o brakujący świstek.
Nic nie mamy ponad to, co otrzymaliśmy w kasie
- Wobec tego proszę  choć podać nr rej samochodu, bo muszę coś tu wpisać - rzecze pani
Aaaaaaaaaa!
O to chodzi!
- My jesteśmy rowerzystami!
Wspólny śmiech ...
Odbieramy kartę, lokujemy się w kajucie i wychodzimy oglądać ostatnie widoki Ojczyzny

Wypływamy w morze
Mamy cudny zachód słońca, a kiedy widok traci swą atrakcyjność idziemy na należny pasażerom ciepły posiłek, a po nim spać!


28 maja 
Godz 3.15
Brutalne wejście stewarda z pełnym rozświetleniem kajuty i głośnym:
- Zapraszamy na śniadanie!
No dobra, skoro tak gwałtowne i okrutne powitanie dnia - nie ma rady - trzeba wstawać!
Pomiędzy wyjeżdżającymi już tirami przemykamy do pakamery, pakujemy torby, zakładamy kaski i o godz 5-tej wjeżdżamy na ziemię szwedzką
Wczesny przedświt gwarantuje chłód ale i bezwietrze.
Apogeum emocji nie pozwala mi marznąć ... początkowo jedziemy wraz z tirami, jest zjazd w prawo i odskakujemy od olbrzymich przewoźników.
Na szczęście po chwili przypominam sobie, że nie włączyłam Relive  -  stop!
Teraz czas na pooglądanie Szwecji ...
Magię wschodzącego właśnie słońca - przemilczę ...
Domki przedmieścia Trelleborg wszystkie oświetlone latarenkami zawieszonymi przed wejściem, a i w oknach zapalone białe lampki nocne.
Jedziemy na północ, przed nami Malmö , Landskrona i Helsingborg.
Wprawdzie jest most, który przebiega nad cieśniną Sund i łączy Kopenhagę z Malmö, ale rowerzyści nie mają najmniejszej szansy na jego przejechanie, no chyba że koleją, ale to nie dla nas!
Wjeżdżamy w rolniczą krainę odkrytej przestrzeni, bogatej w wiatr, chłód, a nawet i malutką mżawkę. Ptasie donośne poranne rozmowy zapewniają atrakcję akustyczną, a prostota i schludność obejść - wzrokową.
Od czasu do czasu z lewej widzimy wody cieśniny Sund i daleki zarys mostu Oresund - jego widok robi wrażenie!
Malmo
Wjeżdżamy do Malmö - Turning Torso przykuwa wzrok, króciutki foto-stop przy fontannie, miasto przemykamy jego          obrzeżami.
Zachmurzone ciężkie niebo serwuje króciutką mżawkę, szutrówki otoczone szpalerem drzew - mimo, iż w bardzo dobrym stanie - też budzą krótki niepokój, ale za miastem wiodą nas już tylko gładziutkie asfaltowe DDR-ki otulone kwiecistymi żywopłotami. Domki jednorodzinne z okazałą elewacją zdobią rododendrony z imponującym wielobarwnym kwieciem.
Dalej trafiamy na liczne pola golfowe, na których w tym imponującym dziś wietrze golfiści uparcie uderzają piłki. Fajny to dla nas widok po ubiegłorocznym jesiennym mini-kursie w Pasłęku (tu ukłony dla p. Kasi W i p. Juliana N).
Jesteśmy w Helsingborg, przed nami przeprawa promowa, trzeba kupić bilet.
Bariera językowa w apogeum, ale jest tłumacz Google, pracownik kasy na widok mojego wpisu : 2osoby+2rowery-Helsingør wyjmuje małą mapkę i zaznacza na niej miejsce odprawy dla rowerzystów.
Zawracamy więc do ronda i teraz już DDR-ka i znaki dla rowerów prowadzą nas na prom.
Zakup biletu błyskawiczny (kartą), polecenie „zwei” oznacza, że mamy kierować się wyłącznie torem 2, który powiedzie nas do celu!
Płyniemy ...
Osłonięci z każdej strony nie widzimy nic prócz własnego towarzystwa w gąszczu samochodów, dopiero tuż przed zacumowaniem unosi się klapa i mamy widok miasta. 


Zaraz po starcie zatrzymuje nas tablica z napisem Dania, trzeba uchwycić to miejsce, szkoda że w Szwecji nie natrafiliśmy na taką.
Znacznie poprawia się pogoda, tu jest jaśniej i cieplej.
Rowerzysta w Danii jest objęty niesamowitymi względami w ruchu drogowym i to się wyczuwa od pierwszego zakręcenia pedałkami.

Kierujemy się teraz na południe, widok pięknych białych domów krytych strzechą, boczny wiaterek i swoboda pedałowania umilają jazdę!   



W Kopenhadze jesteśmy umówieni z Alicją - taką z Krainy Czaru!
Ta czarująca Dziewczyna przygarnęła nas do swej Garsoniery, mało tego - nakarmiła wykwintnym obiadem!
Z kluczem w kieszeni do wspomnianej garsoniery jedziemy w miasto - trzeba spotkać się z Syrenką, zobaczyć kopenhaski Ratusz, Zamek Królewski i kanał wodny z przystanią Nyhawn
Męcząca to trasa, pełna turystów, wymuszająca postoje i zrywy, piesze przejścia, ale nie sposób ominąć wspomnianych atrakcji!
Rezygnujemy jedynie z ogrodów Tivoli i kręcimy już tylko do gniazdka naszej Alicji.
Wieczorem, po Jej powrocie z pracy długo nie rozmawiamy, po tak brutalnej pobudce na promie do Szwecji i całodziennym pedałowaniu chce mi się po prostu spać.
https://www.relive.cc/view/rt10005449116

29 maja
Budzę się po 4-tej, o 5-tej pałaszujemy ostatni polski prowiant i ok 6-tej wyjeżdżamy z Kopenhagi.
Wcześniej oczywiście mega dawka wzruszenia przy pożegnaniu z Alicją.

Wyjazd ze stolicy Dani dynamiczny i szybki, łapiemy troszkę szuterku, raz jedziemy niemal przy samej cieśninie, albo przy zalewach pełnych żaglówek, albo odbijamy w głąb wyspy.
Komfort pedałowania zapewnia też dłuuuuuuuuga prosta szosa (z obu swych stron otoczona luksusowymi DDRkami) przecięta od czasu do czasu rondami, a że na rondo rowerzysta wjeżdża bez rozglądania się, bo ma przecież swój pas - jedzie się po królewsku!
Dojeżdżamy do z daleka podziwianego mostu Storstrøm łączącego dwie duńskie wyspy: Flaster i Masnedø o niespełna 4 km długości. Wieje na nim okrutnie, trzeba się skulić i tylko pruć naprzód!
O 15.40 odpływa prom z Gedser do Rostocku, dzięki wczesnemu wyjazdowi z Kopenhagi mamy zapas czasowy, nie musimy się spieszyć.
Port promowy Gedser
Bilety na prom Połowa nabywa w automacie i ... czekamy
Niemal 2-godzinny rejs spędzamy usadowieni wygodnie w fotelach przy panoramicznych oknach, co umożliwia obserwację morza i tego co na nim.


W Rostocku w godz. popołudniowych ruch jest już lżejszy, bez błądzenia docieramy do Hotelu.
W restauracji pałaszujemy spaghetti, pijemy piwo/wino i spać!


30 maja
Śniadanie serwują tu szybko - 6.30
a więc już o godz 7 start!
Wiaterek nas dziś nie wspomoże, ok 12-tej robimy popas z przeodziewkiem i wskazujemy Młodszej miejsce docelowe na dziś, dziecko szuka i bukuje nocleg


Mijamy Krakow (bez Wawelu), malowniczy Malchow, a we wszystkich nawiedzonych miasteczkach trwają zabawy, pikniki, biesiady - markety pozamykane - znaczy mają Niemcy święto! (Ojca i Mężczyzny) 

Spoko ...
Można kręcić, ale nie! - wjeżdżamy w dziewiczą i piękną krainę pełną lasów i jezior, a więc będą podjazdy i zjazdy na:



-DDRkach
-szosie
-bruku
-leśnych wertepach trawiastych
-leśnych wertepach piaszczystych
-polnych drogach i ścieżynkach obłożonych kamieniem, gruzem albo piachem.
W lasach każde zatrzymanie zapewnia atak kąsających komarów, a to oznacza całkowity zakaz postoju! 


Trzeba cisnąć do Rheisenberg - nie ma zmiłuj!
Wjazd na szosę i powitanie Brandenburgii pozwala na chwilowe odreagowanie i znowu w teren - zupełnie jak w Drawieńskim Parku Narodowym! Po tym leśnym pedałowaniu wokół jezior wjeżdżamy do "RAJsenbergu, szukamy swej sporo oddalonej od centrum kwatery, tam szybki tusz, przeodziewek i wypad rowerem na obiadokolację, powrót już w wieczornym chłodzie i ... spać!
https://www.relive.cc/view/rt10005482990
31 maja
Śniadanko z bogatą ofertą nastraja optymistycznie, zresztą obiecuję sobie, że drogi mnie dziś nie wyprowadzą z równowagi - niech sobie będą jakie są!
Jak przyjdzie iść - pójdę!
Jak będzie można jechać - pojadę!
Energię sobie dziś przeznaczę tylko na podróż - bez szemrania i ponuractwa!
I rzeczywiście wyjazd z tego naszego "RAJsenbergu zgodnie z moim przypuszczeniem odbywa się kamienisto-szutrową drogą w las! i w dół! Nie da się jechać ... prowadzimy rowery, jest ciepło, mamy leśny dość głęboki wąwóz - trochę zjeżdżam, potem schodzę - pod górę /wyrypa chaszczami ku starej baszcie i strome zejście w dalsze knieje! 
W końcu wychodzimy z tego lasu na polny dukt z kocich łbów 
- ooooooo - po tym da się jechać!
Teraz, daleko od lasu i jego komarów można się rozebrać, mamy szosę i postanawiamy jej nie opuszczać jak długo się da!
Udaje nam się to przez kolejne 30km, potem szutry na przemian z asfaltem; bezczelnie omijamy barierkę z zakazem wjazdu ... betonowy zdemolowany mostek, przez który da się przenieść rowery nie jest przeszkodą i można dalej jechać! 
Most kolejowy z poboczem dla rowerzystów wymusza taszczenie rowerów w górę, na szczęście od strony barierki jest szeroka szyna dla kół, wchodzę zdyszana, długi/nieziemski po nim przejazd nad sporym akwenem, zejście i .... wjazd w las z jeziorem po prawej. 
Znowu wskazujemy Młodszej docelową miejscowość - Trebbin, ale tam nie może wyłapać nic wolnego, sugeruje Zossen.
Na asfaltowych nawierzchniach rozkręcamy się, na bezdrożach sama rekreacja - bez szarżowania (no nie dojadę do Zossen!)
Mamy Szprewę, w pewnej chwili udaje się nam wskoczyć bez oczekiwania na prom
i zapala się złudna nadzieja, że przy Szprewie będzie RAJ rowerowy - ale niekoniecznie (!) - przy rzece bywają znowu ścieżynki, szutry i bezdroża! 
Berlin i Poczdam omijamy sporym łukiem.
Jeszcze tylko ostatni mega/trudny odcinek przy kanale rzeki - w trawie do kolan twardo pedałujemy bez zatrzymania, jedynie wąskie załamanie w zielonej gęstwinie podpowiada jak prowadzić kierownicę.
Trwam w ciekawości jak długo i ile jeszcze tego survivalu.
Jest wyjazd na polanę i co widzę?
Po prawej na wzniesieniu suną sobie samochody gładziutkim asfaltem!
Mamy info od Młodszej - zaklepała nam nocleg w Zossen, a skoro zaklepany - musimy tam dojechać i nie ma już mowy o DDRkach!
Wjeżdżamy na tę szosę i ... zaczyna się prawdziwa jazda - taka jaką lubię, jest ciepło, słoneczko grzeje, nie trzeba się ubierać - teraz podróż daje radość!
Wjeżdżamy w miasto, szybko trafiamy na hotel, kąpiel, przeodziewek,  spaghetti i piwo, a gdy zmierzcha wracamy do hotelu i ... spać!
https://www.relive.cc/view/rt10005502650

1 czerwca
Hotelowym śniadankiem napełniamy żołądki do syta!
Trasę z Zossen do Żagania mamy przejechaną, znamy ją, wykluczamy DDRki - dziś sobota - pełne będą  cyklistów, a oni wściekają się, gdy bez dzwonka ich wyprzedzamy!
Szosa i tylko szosa (96 i 115)
Kierunek - Lubben, Cottbus i Forst!
Kręcimy bez niespodzianek, no może zamknięty wjazd do Cottbus przemykany z taszczeniem rowerów przez rozbebeszone torowisko za cichą zgodą robotników jest pierwszą atrakcją trasy!
Drugą zaliczamy tuż przed Forst! Droga prowadzi nas w miasto, by je ominąć można skręcić w lewo, i dotrzeć wprost na most graniczny.
Zbyt wcześnie odskakujemy w lewo - kręcimy/kręcimy, mamy potężne wiatraki, jakiś zakład, potem teren otwarty, bez lasu i choć coś tu nie gra brniemy uparcie przed siebie!
Na horyzoncie pojawia się szczyt kościelnej wieży więc kręcimy ku niej, będzie mieścina, albo wiocha - a tam powinien być zakręt w prawo.
Jest wiocha, ale zakrętu w prawo nie ma!
Wracamy! 
Przed Forst  odskakujemy w lewo w znaną DDRkę prowadzącą do owego mostu.
Marzę tylko o opuszczeniu Niemiec.
Słońce już dokucza, końcówka trasy sprzyja rozładowaniu i teraz sobie najnormalniej zwalniam, rower sam niesie mnie z wiatrem niemal do zatrzymania, jest to taka chwila łapania luziku - bardzo potrzebna, bo gdy po niej trzeba już pedałować jazda jakby od nowa sprawia frajdę!  

           Zasieki

Konsumpcja lodów z nawodnieniem na stacji paliw i telefon
do Młodszej, że jesteśmy w kraju, a ona namawia zięcia, by wyjechał nam naprzeciw.
10 km przed Lubskiem ładujemy rowery do dostawczaka i tu kończy się nasza rowerowa podróż!
https://www.relive.cc/view/rt10005523552
- PIĘKNA podróż!
- żadnych awarii!
- żadnych strat!
- SAME KORZYŚCI!
Wprawdzie wolałam wracać z Rostocku nadmorską trasą rowerową do Świnoujścia, ale nie przekonałam swej Połowy do tej opcji ... trochę szkoda,  bo nie mielibyśmy tyle survivalu, z drugiej jednak strony dowiedziałam się, że wszystkie drogi prowadzące do CELU bez względu na ich jakość i standard potrafię pokonać z uporem i determinacją.
I na koniec - podziękowania:
Alicji i Jej Mamie - Iwonce - kto zna - wie! - niewiasta gołębiego serca (Alicja ma takie samo - zapewne po Mamie)
Córkom: Starszej i Młodszej. 
Konduktorce.
Wszystkim bliskim, którzy się o nas trwożyli. 
Połowie mej, która mnie prowadzi i pokazuje  świat pełen CZARU i MAGII/

https://drive.google.com/file/d/1h4mnNrwryInqDjNCgEyA8pbLBtxBADl_/view?usp=drivesdk