niedziela, 3 września 2017

Jubilat

                    JUBILAT                      

Nurtuje mnie niedosyt i poczucie pewnego niespełnienia ...
mocno wryta w pamięć samotna nadmorska podróż rowerowa mego męża sprzed  10 lat zacnie zwieńczyła jego 60-te urodziny 
... a teraz?
10 lat do przodu, kondycyjnie facet o niebo lepszy ... i co? ... nic?
Leniuchujemy sobie w przydomowym ogrodzie, jest ciepły dzień końcówki lata. 

Z zadowoleniem wspominamy niedawny 
166 km spontaniczny rowerowy wypad do Leśnej, objazd Zamku Czocha i szybki, bo z wiatrem w plecy - powrót.

Zbliża się wrzesień, pierwsze jego dni spędzimy nad Drawą kolejne - w domu, nie pojedziemy już w tym roku nigdzie-daleko, więc zagaduję:
- Dlaczego Twoja 70-tka taka bezrowerowa?
- Wymyśl coś ... jakaś dwusetka? Jeszcze w tym roku nie zrobiliśmy takiego dystansu.
Pomyśl tylko dokąd i zaplanuj, co?
Wieczorem dowiaduję się, że raniutko jedziemy samochodem do Pieńska, tam przesiadamy się na rowery i kręcimy do Kurort Rathen.

Aaaaaaa ... No tak!
Przecież już w 2008 r proponował mi tę podróż! Tyle, że w jedną stronę - na Bobrową majówkę w Saksonii, ale wówczas uznałam to za czyste 

szaleństwo i przesadne aspiracje, dziś już tak nie uważam i przyklaskuję pomysłowi.




27 sierpnia kwadrans przed godz 8-mą Pieńsk 

Wpinam buty w pedałki swej ROSY i trzymając się koła mego Jubilata przekraczam Nysę.
Wiatr już tradycyjnie jest silniejszy od spodziewanego, ale drogi i nawierzchnie bez zarzutu.

Do Bautzen jazda jest więc niemal komfortowa, ale od Bautzen teren funduje nam bajeczną - rzekłabym - panoramę urozmaiconą sporymi podjazdami, które "uprzyjemnia" nam wspomniany Zefirek. Lekko nie jest - tym bardziej, że podjazdy zaliczam sama - w Naundorf mam na tyle dość, że na widok wiaty autobusowej po prostu schodzę z roweru, by przy uspokojonym oddechu napić się wody i wzmocnić batonem.
Jubilat oczekuje sobie tam-gdzie-bądź, trudno ... nie lubię jeździć siłowo!
Z uspokojonym oddechem, nawodniona spokojnie dojeżdżam i odtąd raz lekko raz ciężko, raz wraz z Jubilatem albo i daleko od Niego pokonuję kolejne km.

Im bliżej celu tym zdaje się dalej ... w końcu dowiaduję się, że jeszcze 16km i wprawdzie jest (bo krótka!) radość z końcówki, ale te 16 km trwa i trwa i trwa!
- Na płaskim już bym 35 km  zrobiła - myślę sobie tracąc wiarę na wjazd do Bastei  lecz dąsy me łagodzi zapierająca dech - panorama!
Dopiero mijane grupy pieszych turystów zwiastują dojazd do celu!

Widok znanych zakamarków Bastei, handlowo-gastronomiczne punkty i tarasy widokowe przywołują wspomnienia. 
Łapczywe spojrzenie na "NASZĄ" rowerową Łabę, sesja fotograficzna, uzupełnienie bidonów - wszystko to zajmuje nam niecały kwadrans!

Wycofujemy się z tego turystycznie dziś oblężonego miejsca i już poza Bastei mościmy się na przydrożnej ławce, spożywamy kanapki, wymieniamy napojami ...
ja lubię wodę, mój Jubilat wodę z owocowymi sokami, łapiemy jeszcze obrazy okolicy i teraz już zadowoleni z kierunku wiatru powielamy nakręconą dotąd trasę - tyle że - w odwrotnym kierunku!
I rzeczywiście!

ROSA mnie niesie obłędnie, zjazd w Naundorf 
ukazuje teraz swe 12% nachylenie, hamulce ścieram tu rzetelnie!


Jest Bautzen i dalej bez postoju, bez odpoczynku wsparci zacnym podmuchem w plecy wracamy szczęśliwi do kraju!
Po zejściu z roweru nie czuję zmęczenia, endorfiny robią swoje, jest pięknie!

Gratulujemy sobie, pakujemy rowery i rezygnując z planowanej uczty restauracyjnej wsiadamy do auta, by swobodnie napełnić żołądki w domowych pieleszach i błogo się regenerować.
A Jubilat?
No cóż?

70 lat a MOC - że ho ho!