czwartek, 20 listopada 2014

Północ / Południe - listopadowe wyprawy (bez mała 600km)

  •  
11. 2014 
LISTOPADOWE WYCIECZKI ROWEROWE

  •  

PÓŁNOC 

230km
4 listopada  - 105 km /Żagań - Babimost/
Pół godziny po 8-mej wpinamy się w swoje szosówki i przemierzając znane nam widoki i miejsca pokonujemy pierwsze kilometry. Jesienna sceneria przy bezchmurnym niebie nareszcie zachwyca,

bowiem do tej pory brak było barw złota, brązu i jaskrawej żółci, a drzewa bardzo długo utrzymywały swe listowie w zieleni. Dziś celem naszego pedałowania jest cudne miasteczko - Babimost
W Nowej Soli przemykamy mostem nad Odrą i teraz przed nami drogi urozmaicone niewielkimi wzniesieniami, wiadomo - kraina jezior. Największą część trasy stanowią asfaltowe drogi wiodące przez lasy więc jest spokojnie, bezpiecznie i barwnie. Zjeżdżając z drogi Nowa Sól - Wolsztyn małżonek łapie kichę
/trzeba zainwestować w nowe opony/, postój na wymianę dętki, po czym przejeżdżając Kargowę - ścieżką rowerową docieramy do Babimostu. Jest wczesna pora obiadowa i mamy sporo czasu na rodzinne pogaduchy przy stole.
5 listopada -125 km /Babimost - Żagań/
Przed 8-mą rozpoczynamy podróż powrotną, ale popedałujemy przez Świebodzin, Sulechów, Czerwieńsk i Nowogród Bobrzański. Droga z Babimostu do Świebodzina to wspaniała nawierzchnia, ruch minimalny,
lekkie podjazdy i zjazdy pozwalają na podziwianie bajecznej panoramy terenu. Jest na tej trasie wioska o nazwie Jeziory i nawierzchnia głównej arterii owej wsi burzy cały ten sielsko-anielski komfort jazdy ... na szczęście kamienne łby wprowadzające moje nadgarstki w stan bolesnych drgań nie dokuczają zbyt długo. Postać Najwyższego towarzyszy naszym oczom z oddali!
Zbliżamy się do Kolosa i najnormalniej się cieszę z tego spotkania /zawsze spoglądałam na JEGO plecy i zza szyby samochodu/. Czuję lekki dreszczyk euforii, spontanicznie podnoszę w górę swój rower. Teraz - po tym niezwykłym spotkaniu ochoczo pedałujmy starą "trójką" do okolic Sulechowa, schodzimy z wiaduktu schodkami ku drodze na Krosno Odrz
potem zbaczamy na Brody, tam sami - bez jednego auta zostajemy przeprawieni na lewy brzeg Odry.
Za Czerwieńskiem podjazd do Leśniowa Wielkiego wymaga sporego wysiłku, a zjazd w Bogaczowie to droga przez mękę dla szosowca /bardzo nierówny bruk z piaszczystym poboczem/.
Najgorsze za nami, a przed nami gładziutka nawierzchnia - już 4 km przed Nowogrodem Bobrzańskim i dalej do Żagania. Szczęśliwi wjeżdżamy w ulice swego miasta. 
Łaskawy listopad zaserwował nam ciepłe dni - długo jeszcze?
.....................................................................................

POŁUDNIE 

250km
okazuje się, że ... jeszcze :)
10 listopada - 125km /Żagań - Pogalewo Małe/
Poranek za oknami wydawał się mniej mglisty od niedzielnego i bez obaw wystartowaliśmy tym razem na południe w okolice Brzegu Dolnego, ale przy wyjeździe z miasta w kierunku Szprotawy mieliśmy już mleko na drodze, a widoczność na ok 150m. Pierwszy raz jechałam jezdnią w takiej mgle, pełna obaw kręciłam pedałami i natrętnie myślałam o powrocie i rezygnacji z wypadu ... 
- oby do  Szprotawy - myślałam - a potem albo do przodu, albo cofanko ... 
no i od Szprotawy mieliśmy i widoczność lepszą i świat dużo jaśniejszy! Bezwietrze i asfaltowe nawierzchnie pozwoliłyby lekko pokonywać trasę gdyby nie dość spory ruch (do mijających i wyprzedzających nas TIR-ów aż chciałoby się krzyczeć: 
- na tory!!!).
W Polkowicach wskoczyliśmy na chwilę na  "trójkę", boczny pas odstresowuje i daje poczucie bezpieczeństwa, tu zawsze się dobrze jedzie! W Lubinie odskakujemy na Wołów,
odcinek od Ścinawy o nie najlepszej nawierzchni ale jesienna sceneria wynagradza nam owe niedoskonałości. Za Wołowem jedziemy zupełnie pustą wąską asfaltową drogą wśród pól i lasów, przejeżdżamy przez Stobno i w porze obiadowej docieramy do Pogalewa Małego.
 
11 listopada 

125km /Pogalewo Małe - Żagań/
Nasyceni rodzinnymi emocjami wracamy do domu, dziś niebo zachmurzone ale też lekki wiaterek w plecy, więc jazda niczym bezustanny zjazd sprawia niesamowitą frajdę. Mijamy znane nam miejsca w szybkim tempie.
Dopiero w okolicach Przemkowa słoneczko nieśmiało wychyla się zza chmur i od czasu do czasu złoci swym blaskiem opadające liście z drzew. Kiedy widzę przed sobą ścianę barwnego lśniącego listowia opadającego gradem na jezdnię zdaje się, że jestem w krainie baśni - PIĘKNE i NIEZAPOMNIANE obrazy tej jesiennej podróży! 
 Mamy za sobą pierwszą dość intensywną rowerowo dekadę listopada ... 
cdn? ....
 26.XI....
i malutki myk na ZACHÓD
Kilka "drobiazgów" 50-kilometrowych i jeden dystans 100-kilometrowy z malutką nawiązką listopadowa aura pozwoliła jeszcze wykręcić... a z tą "setką" było tak:
plan zakładał 80 km /do Lubska i z powrotem!/ Wożę się na kole małżonka żwawo i popylam z rozkoszą ... no i łepetyna też nakręcona -  wpadam na pomysł by pognać dalej - jeszcze 10, najlepiej 11km i wracać
- HA! świetnie!!! Te ciche swe dumki przerzucam na słowa do męża:
Dawaj jeszcze na Zasieki jakąś dyszkę, co? plisss
Dwa razy mej Połowie nie trzeba mówić - JEDZIEMY!
Mając na liczniku  51km ze średnią 26,6km/h - zawracamy ... no i KONIEC BAJKI!
Teraz nie będzie "popylania" - teraz będzie "piłowanie"! Od początku jestem wystawiona na prowadzenie - kręcę, piłuję, szarpię - ciężej niźli wprzódy! ... jest zmiana ... i jak w kalejdoskopie - raz prowadzę, raz się wożę, raz jest ciężko, raz nieco lżej ... ale wrócić trzeba, no i lekko sponiewierana wiatrem i trudem dojeżdżam do domu mając na liczniku 102,11km ze średnią 24,5km/h co i tak przecież na tę porę roku jest dobrym wynikiem  ;-) 
Nadchodzący czas to okres małych dystansów ... a więc jeśli nic się nie zmieni /mam nadzieję/ do ... WYZWAŃ następnego sezonu.

środa, 10 września 2014

ŻAGAŃ - BERLIN przez PRAGĘ - 670 km - wrześniowa wyprawa rowerowa

WRZESIEŃ 2014
ŻAGAŃ - PRAGA - BERLIN

  •  
 Corocznie, gdy nadchodzi schyłek wakacji nakręcamy się mającą lada moment nadejść przygodą, szklana pogoda panująca przez pierwsze dni września zatrzymuje nas w domu i gdy tylko prognoza synchronizuje z naszymi planami wsiadamy na swe kolarzówki pozostawiając wszystko i wszystkich swojemu losowi .
3 września

 191 km 
Startujemy! 
Od tej chwili niczym nakręcone maszyny - pedałujemy z euforią przed siebie ...
Kierunek - południe!
 
Dziś chcemy dotrzeć do Melnik
Znamy to miasto, tu mieliśmy bazę na wyprawie z 2011 r do Pragi

https://cyklistka.blogspot.com/2011/

znamy trasę, znamy miejsce docelowe a to bardzo uprzyjemnia jazdę. Tuż za Iłową spowalniamy na remontowanej od roku drodze i nieco dalej podjeżdżamy do pierwszego urwiska asfaltowego po dawnym mostku - mamy pierwszy objazd leśną rozjechaną przez ciężarówki błotnisto-mokrą drogą. Nastrój troszkę marnieje, bo od niemal pierwszych kilometrów rowery łapią błotnistą maź z piachem. Dość szybko wracamy na szosę, w Pieńsku już tradycyjnie nabywamy w markecie bułki drożdżowe i szybciutko wpadamy w ścieżki rowerowe zachodnich sąsiadów.
 
Jazda do Zittau byłaby samą radością gdyby nie druga drogowa przeszkoda :( i znowu błotnistą leśną ścieżyną wspinamy się na torowisko, przechodzimy je i schodzimy w chaszczach w dół.
 Wszelkie utrudnienia i przeszkody wynagradza nam dzisiejszy wiatr - w plecy.
W Zittau popas i kierujemy się ku Czechom; podjazd z nachyleniem 9% pokonuję bez schodzenia z siodełka. Tabliczka z informacją, że wjechaliśmy do Czech działa niczym nagroda za poniesiony trud i teraz zaczynają się hopki:
 
zjazdy i podjazdy, a na odkrytych wzniesieniach moc wiatru jest zwielokrotniona i sama nie wiem co bardziej mnie niesie na zjazdach: podmuch wiatru czy pochyłość terenu? Nie drążę tej kwestii - raduję się jazdą!
Na 150  kilometrze łapię (1) pierwszą kichę  mamy przymusowy postój. 
Teren cały czas jest urozmaicony, ale podjazdy są już łagodniejsze i nie wymagają zbyt wielkiego wysiłku. Po zdobyciu kolejnego podjazdu tym razem małżonek łapie kichę (2) i znowu - postój, wymiana dętki i w drogę! 
Około 17-tej wjeżdżamy do Melnik, wpadamy na miejscowy Camping,
dostajemy pokój w motelu, w miejscowej restauracji spożywamy makaron, a w pobliskim markecie robimy zakupy "na jutro" ... wieczorem oddaję się błogiemu lenistwu, a małżonek klei łatki ;) i wpada na genialny pomysł! - jutro rano do Pragi pojedziemy pociągiem, ponieważ jadąc ze stolicy Czech do Berlina wracać musimy wraz z Wełtawą do Melnik - więc nie ma sensu powielać trasę w tę i z powrotem /uwielbiam takie pomysły!/
    
4 września

147 km 


Rano żwawo pedałujemy do dworca, tu nabywamy bilety i pociągiem pełnym szkolnej młodzieży jedziemy do Pragi (po naszej majowej podróży z Dunajem i odwiedzinami Wiednia, Bratysławy i Budapesztu - to nasza czwarta stolica w bieżącym sezonie rowerowym). 

https://cyklistka.blogspot.com/2017/02/nasze-eurovelo-czyli-800-kilometrowa.html
 W Pradze objeżdżamy kilka atrakcji turystycznych i po przekroczeniu rzeki zaczynamy II etap wyprawy. Początkowo ulicami Pragi, później terenami rekreacyjnymi ze swobodą przemierzamy pierwsze kilometry , fajnie na początek prowadzi nas ścieżka rowerowa nr 7. Już dobrze oddaleni od miasta zjeżdżamy z 7-mki i trzymamy się ścieżki najbliższej Wełtawie; w pewnym momencie droga prowadzi nas w chaszcze, gęstwiny, błota, wąską ścieżkę pokrytą kamieniami, oplecioną wystającymi korzeniami, pokrytą grząskimi kałużami - stromo wijącą się tuż nad rzeką.
Kolarzówką lekko nie jest w takim terenie, tracimy mnóstwo czasu - mimo to - brniemy do przodu! Po 6 km powracamy na odcinki bardziej i mniej cywilizowane, przed nami pojawią się jeszcze wyboiste zabłocone drogi polne, szutry i asfalty. 20 km przed Melnik znowu napotykamy na zerwany most
i musimy zboczyć z wyznaczonej trasy, wpadamy na drogę nr 16 - jedziemy nią dość szybko do Melnik, gdzie Wełtawa wpada do Łaby. Odnajdujemy swoją ścieżkę /od tego miejsca - nr 2/, odtąd będziemy nią pedałować wraz z nurtem Łaby ... więc w drogę!                                                                                                                              
 
Przed nami nawierzchnia jest zdecydowanie lepsza, ale zdarzają się jeszcze grząskie szutry, po kolejnym takim odcinku małżonek łapie kolejnego kapcia (3). 
W cieniu gruszy wymiana dętki - chwila odpoczynku i pedałujemy bez ociągania, by pokonać jeszcze jak największy dystans. Tereny wokół rzeki malownicze
pojawiają się cykliści i rolkarze. Przemierzamy położone tuż nad rzeką wioski i miasteczka, przed Usti n/Łabą na ogromnej skale podziwiamy mury zamczyska ...
taka urozmaicona okolica cieszy oczy i zachwyca! 
Na przedmieściach Decina trafiamy na hotel, dostajemy pokój, obiadokolację i na kolejny dzień mamy zapewnione śniadanie. Wieczór - zgodnie z tradycją: ja odpoczywam - małżonek klei łatki.
5 września

 170 km 

Poranek serwuje nam gęstą mgłę ...
zaraz po śniadaniu wsiadamy na rowery i wracamy na naszą  drogę wijącą się malowniczo przy korycie Łaby, do granicy czesko - niemieckiej docieramy, kiedy słońce na dobre zaczyna rozprawiać się z mgłą i teraz bez najmniejszych przeszkód niemieckimi ścieżkami przez Bad Schandau, Kurort Rathen dojeżdżamy do Drezna.
Tu odbijamy od Łaby i pokonując małe wzniesienia opuszczamy miasto. Wjeżdżamy w tereny jezior, zbiorników wodnych, mnóstwo tu głośnego ptactwa wodnego, jadę i słucham, napawam oczy i uszy otaczającym nas pięknem ... i ... łapię gumę! (4)
Niedługo mi posłużyła, bo już w Schipken znowu mam (5) kapcia!
Wymiana z klejeniem wymusza postój. 
Uparcie myślimy o dojechaniu do Calau, droga wyśmienita bez względu na otoczenie - czy to las, czy pole, czy też wioska - mamy gładziutki asfalcik, więc pedałujemy na miarę moich możliwości. Po godz. 18 -tej wjeżdżamy do pięknego miasteczka Calau,
znajdujemy hotel a w nim wszystko co nam potrzeba!
6 września 

 163 km 

 W ciepły wrześniowy poranek wyruszamy do Berlina - to cel naszej rowerowej wędrówki. Początek trasy jak zwykle - szybki, radośnie pedałujemy na wale rzeki Spree, a jej otoczenie i widok do złudzenia przypominają krajobraz naszej Drawy
z okolic Prostyni i Drawna.
Staram się zapisywać te piękne obrazy w pamięci, ale beztroska jazda nie może trwać nieskończenie - małżonek informuje mnie, że nasz Bryton nie wskazuje trasy. 
Od tej chwili zaczyna się walka z elektronicznym urządzeniem, bo bez nawigacji do przedmieść Berlina dotrzemy, ale co dalej? 
Po kilkakrotnym zresetowaniu i wyjęciu karty pamięci Bryton ożywa - uff! możemy jechać! Szybciutko odnajdujemy swoją drogę i staramy się nadrobić czas - kręcimy ... mamy trasę, ogarnia mnie beztroska i zaczyna kiełkować radość z nadchodzącego finiszu wyprawy, ale rowerowa podróż to nie bajka - małżonek łapie kichę (6)
Jest południe, zupełnie pustoszeją uliczki miasteczka jesteśmy tylko my i przemykające samochody; po wymianie dętki pedałujemy przez lasy, pola, wioski ... w jednej z nich znowu musimy przerwać podróż - małżonek łapie drugą w tym dniu kichę (7) ...
już zaczynamy się przyzwyczajać. Pojawiamy się wreszcie na przedmieściach Berlina (rowerowo - piąta stolica w tym sezonie), jest podjazd na wzgórze, gdzie odbywa się barwny festyn pełen latawców, lotni ... zjeżdżamy i znowu mamy w towarzystwie Szprewę, a przy niej szeroki pas dla rowerzystów i rolkarzy. 
Mijanie ich nie nakazuje zwolnienia - to taka rowerowo-rolkarska "autostrada", trafiamy też na park pełen piknikujących grup towarzyskich i rodzinnych - gwarno tu i kolorowo!, trafiamy na pasaż dla artystów - jedni grają na instrumentach muzycznych, inni siedzą na bruku z wystawionymi przed sobą rękodziełami a wśród nich spacerują młodzi ludzie i słuchają i patrzą i rozmawiają ... klimat wielkomiejski pełen europejczyków, Azjatów, czarnoskórych. Kierując się do Bramy Brandenburskiej trafiamy na manifestację młodzieży - wszyscy ubrani na czarno wysypują w górę karki imitujące banknoty i rozbijają o bruk butelki po piwie (?), a w tle bębny, muzyka, ryk syren, gwizdy i okrzyki, a na twarzach manifestujących - uśmiech i radość, a nie agresja. Następnie wtapiamy się w ruch ulicy i dojeżdżamy do Bramy Brandenburskiej
                                                     
 
Tu fotosesja i jak najszybszy powrót na dworzec. Marzę o wyrwaniu się z tego miasta pełnego hałasu, zgiełku i chaosu. 
Koleją wracamy do Cottbus, stąd 30 kilometrowa przejażdżka rowerowa do Forst i po przekroczeniu granicy wsiadamy do auta oczekującego na nas ZIĘCIA, który transportuje nas do domu!

piątek, 30 maja 2014

Nasze "EuroVelo" czyli 800 - kilometrowa randka z Dunajem


  •  
MAJ 2014

NASZE EUROVELO - 800KM Z DUNAJEM

https://www.youtube.com/watch?v=XHOFdzE_3C8&t=61s

Jeszcze wczesną wiosną kiełkuje w naszych szronem pokrytych głowach i nieco zużytych już przecież serduchach zamiar rowerowego spotkania z Dunajem, małżonek opracowuje plan trasy i jakiś czas czekamy na impuls ...
 JEDZIEMY
21.V.2014 r -  z Żagania - wieczorkiem bus a potem autobus wywiózł nas i nasze owinięte folią rowery do Regensburg, w tym mieście rozpoczynamy swą podróż w towarzystwie Dunaju do ... Budapesztu!  
Noc w autobusie - wiadomo wygody nie daje, ale na powyższe rady nie ma, kimam od czasu do czasu, próbuję "odlecieć", ale każde ułożenie ciała jest niewygodne i każda zmiana budzi i zniechęca ... noc mija ... potem świta ... potem dnieje.
22.05.2014 -

 168 km   /Regensburg - Kasten/
Godz 7.00 , jesteśmy przed dworcem w Regensburg, zajmujemy się rozpakowaniem rowerów i przystosowaniem ich do jazdy
START w miasto i od razu zdziwko - rowerzyści zachowują się pewnie, jadą swobodnie, wjeżdżają na jezdnie, na pasy prawie bez rozglądania się, to kierowcy samochodów muszą uważać, zwalniać i przepuszczać ... w przeciwnym razie rowerzysta ruga go na cały głos ... no no ....  
Na początek mamy obok siebie trochę Dunaju, wcale nie jest modry / Dunaj ma barwę szaro-oliwkowej glinki/ ale już dalej poza miastem ścieżka prowadzi tak - że z prawej mamy wał, a z lewej pola uprawne ... nie ma lasu jest płasko, słońce cały czas trzyma nas w swej mocy, gorąco, przeciwny wiatr i niby nie jest najgorzej ale pędzić się nie da ... dlaczego? myślę 
... no tak - noc nieprzespana 
...  trasa przereklamowana 
... jednym słowem kicha!
ale przed Pasawą zaczyna się krajobraz zmieniać - pojawiają się masywy, już bywa kręto i ładnie, poza tym popołudnie zaawansowane i słońce nie ma aż tak wielkiej mocy, a za miastem wchodzimy w krainę baśni:
wzniesienia i na nich ruiny dawnych świetności urbanistycznych, rzeka serwuje delikatny chłód i wilgoć, wjeżdżamy do Kasten ... gdy tylko dostrzegam budynek pensjonatu z gastronomią na froncie fasady ... decyduję
- STOP! Dalej nie jedziemy!
Jest wolny pokój, jest żarełko, minęła 17-ta,  poza tym 168km nakręcone - wszystko to mówi, że czas na odpoczynek!
23.05.2014 -

 180 km   /Kasten - Ebersdorf/
Po śniadanku startujemy żwawo
 
- niesie mnie ! Widoki powodują, że czuję się świadomym mikroelementem świata ...
dostrzegam soczystość majowej zieleni, rzeką płyną stateczki, barki i tramwaje wodne, na wzgórzach od czasu do czasu zamki, zamczyska i potężne klasztory, a blisko nas we wnękach skalnych dostrzegam sporo małych kapliczek-ołtarzyków, mijamy też niewielkie ośrodki turystyczne, a przy brzegu naszej rzeki zacumowane łódki i łajby Zadziwia mnie bardzo  zakaz jazdy rolkarzom 
- dlaczego? - myślę ... kręcimy, mijamy męską grupę rowerzystów - pędzimy trochę i dojeżdżamy do pierwszego promu - załapujemy się bez czekania, /Dunaj będziemy przekraczać wielokrotnie/ drugi prom to fajna łódko-łajba  tylko dla rowerów ...
Kręcimy radośnie i ze swobodą póki się da, ale nad nami wisi burza, słyszymy grzmoty, mimo to mkniemy dalej i dopiero gdy moczą nas pierwsze krople deszczu zjeżdżamy z wału i w okolicznej miejscowości szukamy pensjonatu - jest spory - z bazą gastronomiczną, jest pokój, jest żarełko, deszcz lekko pada - zatrzymujemy się i po ulokowaniu patrzymy jak niebo jaśnieje i burza przepada bez śladu, a tu 17-tej jeszcze nie ma ... pocieszamy się przebytym dystansem, bo przecież jeszcze dyszkę można było nakręcić ;) 
24.05.2014 -

 121km   /Ebersdorf - Wiedeń/
Śniadanie typu stół szwedzki - faszeruję się na maksa i w trasę! 
To znowu dzień z widokami godnymi naszego kolarskiego trudu - z prawa masyw z gdzieniegdzie zabytkowymi zabudowaniami niżej szeroki dostojny Dunaj
  
my na asfalcie - a z lewej wzniesienie w bezkresie z winnicami, mijamy wioski winiarzy wąskimi krętymi uliczkami z rzucającymi się w oczy kościółkami i resteuracyjkami ... i teraz odcinki niczym w kalejdoskopie - zjazd do szosy na ścieżkę rowerową i wjazd do wiosek winnych - bajecznie! 
Mijamy sady owocowe, a po opuszczeniu tych malowniczych miejsc i spłaszczeniu terenu zaczyna doskwierać słońce i temperatura ... od  pierwszego dnia obiecuję sobie, że zanurzę nogi w nurcie Dunaju i teraz, kiedy dotkliwie czuję pieczenie stóp - realizuję swój kaprys
 
... a w nurtach oprócz mnie kajakarze - czwórki, ósemki prą ostro pod prąd ... jeszcze 12 km przed Wiedniem w przydrożnej stacyjce kolejowej uzupełniamy wodę i pędzimy do Wiednia i do naszych przyjaciół - Zosi i Wojtka B!
Staropolska gościnność naszych Przyjaciół nie tylko zaspokoiła radość ze spotkania, ale i nasze apetyty oraz bosko naładowała na dalszy dzień podróży!
ZOSIU i WOJTASZKU - BEZGRANICZNE DZIĘKI!!!

25.05.2014 

183 km   /Wiedeń - Komarno/
Z Wiednia udaje nam się szybko wyjechać i równie szybko zjawiamy się w Słowacji,  do Bratysławy - niedaleko, robimy krótki popas oraz foto-sesję
 
... i w drogę.  
Ścieżka pięknie nas prowadzi obrzeżami miasta, jest szeroka i prawie tłoczna - rowerzystów tyle samo co rolkarzy i teraz zaczynam rozumieć tamten austriacki zakaz wjazdu rolkarzom ... o kurcze! - trzeba na nich uważać - jeżdżą swobodnie jak rowerzyści w Austrii - szeroko rozciągają jaskółcze ręce,  prą do przodu bez obaw - teraz - ja muszę na nich uważać!!!
Po kilkunastu kilometrach ścieżka pustoszeje, Dunaj uregulowany, wysoki poziom wody my na wale - a z lewej skarpa w dół i w dolinie pola i mieściny i wioski - depresja! ... i tak do elektrowni, godz 14 -  wjeżdżamy w drogę asfaltową, znowu zaczyna grzać, więc postój w wiacie przystanku, a potem do Komarna ... ponownie słyszymy grzmoty, a w mieście zatrzymuje nas konkretna ulewa - wpadamy w uliczną bramę, zaglądam do jej wnętrza a tam knajpeczka - wchodzimy , siadając do stolika kątem oka dostrzegam nad drzwiami napis Hotel
- ok! jest dobrze ;-)  ... pijemy kawę, wodę, degustujemy lody  i czekamy ... burza przeszła, ale deszcz nadal bardzo intensywny więc zapada decyzja - zostajemy w hoteliku!
26.05.2014

 152 km     /Komarno - Budapeszt/
Dziś startujemy wcześniej, bo przecież i tak budzimy się zawsze przed 5-tą;  tak więc zaraz po 6-tej start do Sturowa, na granicy mamy cudny widok na Dunaj,
nad nim wzgórze z zamczyskiem i w przeciwieństwie do Słowacji - znowu widoczna żegluga; gnamy! 
Niesie mnie do tego Budapesztu niczym ptaka na wietrze, tuż przed stolicą Węgier leśno-parkowa ścieżka rowerowa pokryta jest jakąś szarą mazią /pozostałość po niedawnej tu obecności rzeki/, spowalniamy, a i tak szare błoto papra całe nasze rowery :-(   
W końcu wjeżdżamy w naddunajski pasaż handlowo-usługowy, tu jakiś młody człowiek karszerkiem zmywa podest przed punktem gastronomicznym - podpinamy się do tego karszerka, bo błotną maź mamy wszędzie, po czym dziękujemy młodemu za bezinteresowną pomoc i wraz z Dunajem wpadamy do Budapesztu !!!
Wierzyć mi się nie chce!!!! JESTEM na WĘGRZECH!!! W BUDAPESZCIE 
 ROWEREM TU PRZYJECHAŁAM :-D
.... widzimy siedzibę parlamentu więc postój na foto-sesję!!! 
 DOLCE VITA 
Podsumowanie:
- W 5 dni przejechaliśmy  800 km  z nurtem  Dunaju ciesząc oko urozmaiconymi widokami!
- Wypiłam hektolitry wody ;)
- 11 razy przejeżdżaliśmy Dunaj ;)
- SZCZĘŚCIE nas nie opuszczało! /żadnych awarii i przykrych niespodzianek/
- Jazda z nurtem Dunaju przypomniała mi, że jestem maleńkim mikroorganizmem zależnym od potęgi natury ...
Naprawdę można pokonać własne słabości i realizować marzenia!
Euforia jeszcze trwa! - każda swobodna myśl to powrót do obrazów z tej pięknej podróży :)