piątek, 15 maja 2015

... ku WIŚLE

maj 2015 

... ku Wiśle



.

  •  
Po ostatniej wyprawie do Świnoujścia uwierzyłam że dystanse ponad 250-kilometrowe są osiągalne i kiedy małżonek rzucił temat: Babimost - Ciechocinek ucieszyłam się podwójnie!
Pierwsza ma radość wynikała z wewnętrznej wiary w bezproblemowe przepedałowanie zapowiadanego dystansu, natomiast drugą mą radością była Wisła. Już dawno zalęgło się w mej głowie ciche pragnienie, by ku niej pomknąć swym dwukołem.
10 maja o godz 5.20 
- rano pełna optymizmu wpinam swe buty w pedały, rozsiadam na siodełku i rozpoczynam kręcenie tysięcy kółeczek.
Asfalt jest pełen kałuż po nocnych deszczach, ale poranny spokój pozwala na dobre tempo. Początkowo towarzyszy nam stabilna pogoda i przyzwoite asfaltowe drogi, pomykamy sobie lekko wielkopolskimi miastami, wioskami polami i lasami. Majowa soczystość zieleni oraz intensywność żółci rzepakowej fascynują i sprawiają, że trasa nie jest nudna. Niebo zaciągnięte ciężkimi chmurami z rzadka pozwala na serwis słoneczny, z czasem rośnie siła wiatru i co ważne - nie przeszkadza!
Trasa prowadzi nas drogami lokalnymi, a więc bywa różnie: od gładziutkich niczym masełko nawierzchni poprzez wyszczerbione i dziurawe asfalty, a i trafiają się leśne ostępy (Głęboczek - Dąbrówka Kościelna). Powoli zaczynam lubić takie atrakcje choć wiadomo, że cienkie opony mej szosóweczki zdecydowanie - NIE, ale różnorodność nawierzchni pozwala na zmianę tempa, spowolnienie i koncentrację w manewrach barankiem ;).

Mijamy rogatki Poznania, a poza granicami Kiszkowa, na 140-tym kilometrze przy niewielkiej stacyjce benzynowej robimy popas. Jestem mocno zdziwiona, że nie serwują tu kawy, ciepły płyn rozgrzałby trzewia ... trudno! Cały zapas wiktu pochłaniamy z apetytem. Termometr wskazuje 10°C więc ponownie ubieramy kurtki, pod kask naciągam kaptur bluzy i - w drogę! Zapowiadana siła wiatru zaczyna być odczuwalna - jest już naszym sprzymierzeńcem, ale też i spada temperatura, a o dogrzaniu słonecznym nie ma co marzyć.
Wjeżdżamy w województwo kujawsko-pomorskie i na początek trafiamy do ...
a pobliską Wenecję omijamy ;D
Jest tu sporo miejsc związanych z piastowską historią Polski, w Marcinkowie Górnym przed Gąsawą pojawia się śnieżno-biała postać teścia św. KingiLeszka Białego na równie białym rumaku
więc postanawiamy fotograficznie utrwalić miejsce Jego nagłej bratobójczej śmierci.
W Inowrocławiu robimy jeden foto-postój przy tablicy miasta, a poza jego murami bezskutecznie wypatrujemy stacji paliw lub chociażby wiejskiego sklepiku. Droga prowadzi nas bezusługowymi obrzeżami miejscowości i dopiero w Parchaniu dostrzegam malutki sklepik. Tu, doładowana energetycznie z nowym zapasem wody w bidonie, świadoma że przed nami jeszcze tylko 30 km odczuwam poprawę nastroju i rosnący animusz! Wiatr też serwuje zdecydowane wspomaganie, zmieniam przełożenie na szybką jazdę i kręcę bez oznak zmęczenia jakbym tych 235 km nie miała już poza sobą! Jest się czym cieszyć, ale na ostatnich kilometrach przed Ciechocinkiem sprzyjający nam dotąd wiatr zaczyna pokazywać swą siłę z przeciwka. Młynkuję teraz pedałami, o lekkim kręceniu nie ma mowy, więc zdecydowanie spowalniam i nie walczę z wiatrem - mam świadomość, że teraz to już tylko wydłużona w czasie bariera dzieli nas od celu podróży. Z taką sytuacją wieńczącą metę miałam już nieraz do czynienia więc pokornieję.
Jest godz. 17.20, po dwunastogodzinnej podróży pojawia się tablica z napisem: Nowy Ciechocinek.
Jesteśmy!
Foto-postój i wjazd w uliczki kurortu, zlokalizowanie domu oczekujących nas przyjaciół.
Serdeczne powitanie, radość, euforia ze spotkania i pokonanego dystansu
Bryton pokazuje  265 km  i jest to nasz jednodniowy rekord!
Spędzamy czas przy suto zastawionym stole, w serdecznej, przyjacielskiej atmosferze pełnej zabawnych, ale nie pozbawionych wspólnych wspomnień rozmów. Pragnę zobaczyć Ciechocinek w wieczornej i nocnej szacie i nie ukrywam tego przed gospodarzami.
Przyjaciele zawożą nas wprzódy do ruin zamku biskupów kujawskich w Raciążku n/Wisłą, tam stąpając po ruinach z wysokiej skarpy podziwiamy bezkresną panoramę Ciechocinka. Następnie już prosto do kurortu, ku tężniom i przecudnym parkiem z barwnymi fontannami omijając wiadomy grzybek wracamy "do domu".
Poniedziałek to dzień turystycznych atrakcji, kolega pokazuje nam wszystko co musimy tu zobaczyć, senną Nieszawę z ogromną Wisłą u jej stóp koduję nie tylko fotograficznie.
Nastaje wtorkowy poranek i mimo protestów gospodarzy o godz. 7-mej jesteśmy gotowi do dalszej jazdy, pożegnaniom jak zawsze towarzyszy łezka wzruszenia, ale rady nie ma - potrzeba podróży jest silniejsza.
Dziś - 12maja - do Torunia /31 km/
Byłam tu tylko raz i zupełnie nie znam miasta. Na początek mamy Wisłę, wjeżdżając na most z daleka dostrzegam jej szeroką wstęgę i radośnie szepczę : WISŁO - WITAJ!
Tu serdecznie powitani przez kuzynostwo, mamy szczęście: Kuzyn - torunianin miłośnik historii pokazuje perełki grodu, ubarwiając je swym komentarzem krótkim, barwnym acz rzeczowym.
Zwiedzanie perełek grodu zajmuje nam kilka niezapomnianych godzin, kto zwiedzał Toruń - wie, że nie sposób wymienić oglądanych miejsc, by nie przeoczyć choćby jednego! 
A przecież wzruszająca wizyta u CIOCI nie mogła zostać pominięta!
Mogłam też zapalić płomyk pamięci na mogile stryja ...
Bogata w doznania i pełna wzruszeń obecność w tym bogatym kulturowo i duchowo mieście -  wzbogacona rodzinnym afektem - zwieńczona została wieczornym wypadem na drugi brzeg Wisły, gdzie z zachwytem mamiłam oczy oświetlonymi konturami urbanistycznej rzeźby Torunia odbitymi w nurcie Wisły - MAGIA i BAJKA!
Wieczór to też czas na bezcenne rodzinne wspomnienia i dysputy przy suto zastawionym stole.

Dziękuję naszym Krewnym i Przyjaciołom za opiekę, serdeczną gościnę i okazane serce, to też i dzięki Wam
odwiedziłam na swym dwukole  Wisłę i spełniłam swe kolejne marzenie