niedziela, 27 grudnia 2020

COVID w CYKLOZĘ

             COVID w cyklozę


Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka ... ponoć (?)

- Tak to się mówi ... (?)

No to natura nieźle sobie  ze mną pograła w tym roku, ... a może to ja się poddałam i uległam bodźcom dotąd nieznanym?



Myśli o Smutku


Smutek jest emocją, która odbiera energię, izoluje, raczej nie przepadamy za tym stanem. Jednak,  jak każda emocja, również smutek ma swoje ważne funkcje: jest naturalną i normalną odpowiedzią na poczucie utraty /tu: wolności rowerowej/. Dzięki smutkowi wiemy, co jest dla nas ważne i próbujemy to zdobyć. To smutkiem komunikujemy innym, że nie wszystko przebiega tak jakbyśmy sobie życzyli.


Na dawne skąpe swym rocznym dorobkiem /jak na swoje wymagania/ sezony miałam zawsze wytłumaczenie, bowiem ów mniejszy dorobek rowerowo-dystansowy wynikał z własnego wyboru, z własnych priorytetów - a tu?

Priorytet w styczniu dokonany - tzn nic nie stoi na przeszkodzie, by realizować  rowerowe wyzwania, plany naszkicowane, treningi w zasadzie nieprzerwane i wówczas (!) żeby nie było za pięknie wbija nam się COVID!

Nieznane COŚ - niczym tlen - nie widać TEGO, a jest(!) i z tą tylko różnicą, że tamten wspomaga i wznieca energię, a  COVID niszczy i gasi ją i zapał w gratisie.

Najpierw - klatka:

SIEDŹ NA DUPIE!

Siedzimy ....

Potem okienko:

mas[akr]ka
MOŻESZ JEŹDZIĆ ale w masce (sic!)


Jeżdżę ... mniejsze dystanse (bo te duże zabierają odporność)! - mówią ... (?)

Dalej: 

ZAKAZ  nawet do parku:

siedzimy na d...e (!)

następnie zaserwowali LUZ ... 

ale w stałej obecności COVID-a

On czyha! - mówili, a ja mam PESEL już ten objęty ryzykiem, ma Połowa także - większy - wszak starszy (!)

Stypułów


- Cóż mogę?

- Co mi wolno w tej krajowej wolności? 

Rowerowe Setki 


- To mogę!

Najskuteczniejszy nasz lubuski Samorządowiec - Wadim Tyszkiewicz wraz ze swą
ekipą stworzyli - nam także, choć to nie nasz powiat - rowerowy RAJ: 54-kilometrową DDR-kę po torowisku przez cały powiat nowosolski: od Stypułowa do Kolska i ciut dalej, aż do obrzeży powiatu wolsztyńskiego - a więc TU mam trasę na swe rozterki i  te marne ambicje rowerowe. 

Późnowiosenny i letni czas przeplatam  przydomową krzątaniną z owymi setkami „wadimowską stradą

Nigdzie dalej, bo u nas jest Bezpieczna Lubuska Enklawa (niemal) BezCOVID-owa!

Wiadomo - małe skupiska ludzkie, duże połacie leśne  ...

Czytam relacje cyklistów niezlęknionych, wiem też o odwołanych  Imprezach Szosowych ... szekspirowskie wahadełko tyka: 

- jeździć? 

- nie jeździć?

Przeplatam setki z dystansami 60-70-80km (!) - nie mniejszymi!

Nadchodzi czas wejścia w następny rok życia - trzeba sobie prezent zafundować:

- ile ponad te 100 dam radę nakręcić?

Trzeba się przekonać ...

Robię sobie prezent 151-kilometrowy bez bólu i z frajdą!

68-ma życiowa ma wiosenka w miarę zadowalająca - Ok!

Iskierka CYKLOZY się tli 

... a młodzi cykliści jeżdżą! wiem, bo czytam w necie ich relacje.



Nastają wakacje, z obawy o  ewentualnie odgórnie ograniczoną wolność jedziemy z wnukiem pod namiot, zabieramy rowery, mamy kajak - serwujemy sobie wspaniały, aktywny wypoczynek w okolicach mamiącej nas od lat Drawy.

Rowerowe eskapady w znane, a i nieznane dotąd  miejsca biwakowo-kajakowe serwują piękne i satysfakcjonujące doznania i babcine wzruszenia - zaliczamy Barnimie, Sówkę, Bogdankę, pradolinę Drawy, Łask pomykając leśnymi duktami, asfaltami i brukiem wyłożonym przez francuskich jeńców po napoleońskiej inwazji, a łączącym okoliczne zatrzymane w czasie sioła, gdzie można dostrzec ciekawostki sprzed wieków.


Powrót na włości i powrót do jazdy w koło komina ... zaliczamy też kilka wypadów po bliższej i dalszej okolicy z Najmłodszym  


Śledzę BBTur ...

Jedzie tam nasz bliski kolega - Mareczek, jadą cykliści znani mi z Neta ...

Podziwiam ... żeńską ekipę szczególnie!

Poddałam się skutecznie lękowi i obawie, a więc frajda, radość i beztroska pedałowania niemal w agonii 


Do kraju z Nicei przyjeżdża bliski nam kolega - ten, który pokazał nam Paryż nocą  https://cyklistka.blogspot.com/2016/09/  - monsieur Mieczysław w towarzystwie pięknej Gruzinki - Mariam, z którą już w styczniu - podczas ich ostatniej wizyty - złapałyśmy dobry kontakt (jakże się przydała znajomość j. rosyjskiego, dogadujemy się doskonale ;) 


Od lat odrzucamy zaproszenia „p. Miecia z Żagania” bo jakoś nam nie po drodze do Nicei, ale tym razem te jego nieustające kuszenie ubarwione argumentami czarującej Mariam zaczynają nabierać innego wymiaru.

Nadto - mówimy sobie - zamknęliśmy się w domu, nigdzie nie byliśmy - my - cykliści z wielce odczuwalnym deficytem podróży. I tak cichutko i skrycie dotąd (wręcz nieśmiało) planowaną Szwecję vel Norwegię zamienimy na Francję!

Łał ...

Szwajcaria

17 września rano wsiadamy do Mercedesa p. Miecia i przemierzając Niemcy, Austrię, Szwajcarię, Lichtenstein, Włochy ok północy wjeżdżamy w bramę jego nicejskiej posiadłości - kolejne łał!


Miecio
ma wszystko ...

On ma nawet rowery dla nas!


Mi przypada Specializer,  mąż wsiada na karbon/Krossa i rozpoczynamy pedałowanie.

Pierwszy popołudniowy start planujemy do Levens, ale nie dojeżdżamy do wyznaczonego celu - w Tourette Levens pomijamy swój zjazd na rondzie.

                             Nieważne ...


Ważne wrażenia - otóż: podjazd/podjazd/podjazd w słońcu i sporym ruchu ... potem zjazd/zjazd/zjazd rozkoszny w asekuracyjnym tempie ... i z widokami na Niceę i morze Śródziemne - to sobie zapisuję i pozostawiam w głowie na wieki.

Levens



Skoro nie dojechaliśmy rowerami - Miecio wiezie nas samochodem!

Piękna maleńka miejscowość z zapierającymi dech widokami!


Te francuskie miasteczka mają dar złudy translokacji  w czasie - zachłystuję się widokiem sklepików, uliczek, zaułków, placyków w murowanym gniazdku wyizolowanym od naszych czasów, nie wspominając o smaku wina spijanego w ulicznej kawiarence.          
 Dolce vita ...


Nicea



     CANNES

Zaplanowany to wypad, wpisany jeszcze w domu w nawigację. 

             


schody 
Z Nicei prowadzi nas wprzódy nadmorska promenada z pasem dla rowerów, płaska - z morską bryzą - trasa znowu podnosi adrenalinę, mijamy lotnisko i podziwiając architekturę okazałych hoteli, przystanie eksluzywnych jachtów oraz ukwiecone gastronomiczne siedziska pod markizami dążymy do Antibes.

Rowerzystów i rolkarzy sporo na trasie, ale tłumu nie ma. 

Antibes to chyba jedyne miasto francuskiej Riwiery, które zapewnia widok jednocześnie na Niceę, Alpy Nadmorskie i oczywiście lazurowe morze ...

- cóż więcej trzeba?

                        Trzeba kręcić dalej ...


Wjazd do docelowego miasta z zasady jest jakby wydłużony i rozciągnięty, bo niby już jesteś w mieście a jeszcze go nie ma! 

Cannes gwiazdorsko

Z lewej torowisko, szereg domów, w tle morze a z prawej szosa, za nią wzgórze porośnięte dziką zielenią. Z czasem ta dzika zieleń znika na rzecz okazałych will i rezydencji.


Wjeżdżamy w końcu w eksluzywną architekturę miasta, mamy pas w gąszczu samochodowym i w tak ciasnym sznurze aut, rowerów, motocykli i skuterów wjeżdżamy na plac spacerowo-rekreacyjny z fasadą Pałacu Festiwalu Filmowego w Cannes w tle!

I schody ...

Czekają tu na nas nasi Przyjaciele, też dotarli /skuterem/ ... cieszymy się ze spotkania tak, jakbyśmy się dawno nie widzieli!

Cóż się dziwić?

Magia miejsca robi swoje!

Foto-sesja i powrót!


Pierwsze km i wyjazd z miasta wesoły, albowiem jesteśmy niemal prowadzeni skuterem, później musimy sobie radzić sami, widoki nas mamią całą powrotną trasę.

Wspólny obiad w umówionej restauracji po raz kolejny prowokuje radosne tym razem niemal biesiadne spotkanie poza domem,  kolejne odbędzie się na plaży  w Nicei, a tam kąpiel i relaks z przymusowym masażem, bowiem plaża nicejska jest kamienista. Stopy grzęzną na zejściu do wody do kostek a ciało zanim ułoży się na ręczniku musi uformować sobie odpowiedni dołek. 

Nice



Nicejski czas wypoczynku i ucieczki od covidowej rzeczywistości w enklawie p. Miecia bardzo mi pomógł. Nadmorska bryza, widoki, wspólne rozmowy z francuskim winem w dłoni,


bezstresowy czas  z dawką medytacji uspokoiły mnie i przeniosły w łagodną urzekającą krainę, 


a nadmorska, czerwonoskalna, urwiskowa niekiedy trasa do Saint Tropez skusiła nas na przyszłość rowerową - o ile jeszcze tu zawitamy!
Saint Tropez



- "Długi” - nie zapomnę i DZIĘKUJĘ!




Przed nami jesień ...


Powrót do COVIDOVEJ rzeczywistości.

Wracamy na nowosolskie DDRki, zaliczamy jeszcze ostatni w tym roku 120 km wypad na niemiecką stronę, tuż przed zamknięciem granicy.

 

Listopadowy licznik skurczył się niemal do minimum mimo przejechanej wśród drobniejszych tras - jedynej -  i jak się okaże ostatniej  w tym roku „setki” dolnośląskimi szosami (do Zebrzydowej i nazad).

Grudniowy dystans choć wciąż jeszcze otwarty jest jeszcze bardzie marny ...

Rok 2020 wniósł pewne novum do kategorii tras długodystansowych, bo tak określam te ponad stukilometrowe.


Są to TRASY DEDYKOWANE bliskim, których przyszło nam pożegnać w tym chorym roku,

smutne trasy i bardzo emocjonalne.

Pierwszą 134km zrobiliśmy w lipcu dla kolegi śp Jurka Dz „bobrowego” kompana wypraw jaskiniowych i biesiad!

Drugą 103km w sierpniu dla żony Jurka, a mojej szkolnej i „bobrowej” koleżanki śp Teresy vel Zuzi

Trzecią 105km we wrześniu dla śp Janka - naddrawienskiego miłego nam ekscentryka 

Czwartą też 105km w październiku dla śp brata mego męża ... takich zacnych jak ON mężczyzn już nie ma 

Żegnajcie KOCHANI

Na Nowy Rok nie składam sobie żadnych obietnic ...

Czekam ...

Bilans rowerowy w ROKU 2020 nieco ponad 7000km




Wierzę, że będzie jeszcze NORMALNIE i dane będzie mi pokręcić pedałkami przed siebie w nowe krainy prowadzona pomysłami i inspiracją męża.