piątek, 30 maja 2014

Nasze "EuroVelo" czyli 800 - kilometrowa randka z Dunajem


  •  
MAJ 2014

NASZE EUROVELO - 800KM Z DUNAJEM

https://www.youtube.com/watch?v=XHOFdzE_3C8&t=61s

Jeszcze wczesną wiosną kiełkuje w naszych szronem pokrytych głowach i nieco zużytych już przecież serduchach zamiar rowerowego spotkania z Dunajem, małżonek opracowuje plan trasy i jakiś czas czekamy na impuls ...
 JEDZIEMY
21.V.2014 r -  z Żagania - wieczorkiem bus a potem autobus wywiózł nas i nasze owinięte folią rowery do Regensburg, w tym mieście rozpoczynamy swą podróż w towarzystwie Dunaju do ... Budapesztu!  
Noc w autobusie - wiadomo wygody nie daje, ale na powyższe rady nie ma, kimam od czasu do czasu, próbuję "odlecieć", ale każde ułożenie ciała jest niewygodne i każda zmiana budzi i zniechęca ... noc mija ... potem świta ... potem dnieje.
22.05.2014 -

 168 km   /Regensburg - Kasten/
Godz 7.00 , jesteśmy przed dworcem w Regensburg, zajmujemy się rozpakowaniem rowerów i przystosowaniem ich do jazdy
START w miasto i od razu zdziwko - rowerzyści zachowują się pewnie, jadą swobodnie, wjeżdżają na jezdnie, na pasy prawie bez rozglądania się, to kierowcy samochodów muszą uważać, zwalniać i przepuszczać ... w przeciwnym razie rowerzysta ruga go na cały głos ... no no ....  
Na początek mamy obok siebie trochę Dunaju, wcale nie jest modry / Dunaj ma barwę szaro-oliwkowej glinki/ ale już dalej poza miastem ścieżka prowadzi tak - że z prawej mamy wał, a z lewej pola uprawne ... nie ma lasu jest płasko, słońce cały czas trzyma nas w swej mocy, gorąco, przeciwny wiatr i niby nie jest najgorzej ale pędzić się nie da ... dlaczego? myślę 
... no tak - noc nieprzespana 
...  trasa przereklamowana 
... jednym słowem kicha!
ale przed Pasawą zaczyna się krajobraz zmieniać - pojawiają się masywy, już bywa kręto i ładnie, poza tym popołudnie zaawansowane i słońce nie ma aż tak wielkiej mocy, a za miastem wchodzimy w krainę baśni:
wzniesienia i na nich ruiny dawnych świetności urbanistycznych, rzeka serwuje delikatny chłód i wilgoć, wjeżdżamy do Kasten ... gdy tylko dostrzegam budynek pensjonatu z gastronomią na froncie fasady ... decyduję
- STOP! Dalej nie jedziemy!
Jest wolny pokój, jest żarełko, minęła 17-ta,  poza tym 168km nakręcone - wszystko to mówi, że czas na odpoczynek!
23.05.2014 -

 180 km   /Kasten - Ebersdorf/
Po śniadanku startujemy żwawo
 
- niesie mnie ! Widoki powodują, że czuję się świadomym mikroelementem świata ...
dostrzegam soczystość majowej zieleni, rzeką płyną stateczki, barki i tramwaje wodne, na wzgórzach od czasu do czasu zamki, zamczyska i potężne klasztory, a blisko nas we wnękach skalnych dostrzegam sporo małych kapliczek-ołtarzyków, mijamy też niewielkie ośrodki turystyczne, a przy brzegu naszej rzeki zacumowane łódki i łajby Zadziwia mnie bardzo  zakaz jazdy rolkarzom 
- dlaczego? - myślę ... kręcimy, mijamy męską grupę rowerzystów - pędzimy trochę i dojeżdżamy do pierwszego promu - załapujemy się bez czekania, /Dunaj będziemy przekraczać wielokrotnie/ drugi prom to fajna łódko-łajba  tylko dla rowerów ...
Kręcimy radośnie i ze swobodą póki się da, ale nad nami wisi burza, słyszymy grzmoty, mimo to mkniemy dalej i dopiero gdy moczą nas pierwsze krople deszczu zjeżdżamy z wału i w okolicznej miejscowości szukamy pensjonatu - jest spory - z bazą gastronomiczną, jest pokój, jest żarełko, deszcz lekko pada - zatrzymujemy się i po ulokowaniu patrzymy jak niebo jaśnieje i burza przepada bez śladu, a tu 17-tej jeszcze nie ma ... pocieszamy się przebytym dystansem, bo przecież jeszcze dyszkę można było nakręcić ;) 
24.05.2014 -

 121km   /Ebersdorf - Wiedeń/
Śniadanie typu stół szwedzki - faszeruję się na maksa i w trasę! 
To znowu dzień z widokami godnymi naszego kolarskiego trudu - z prawa masyw z gdzieniegdzie zabytkowymi zabudowaniami niżej szeroki dostojny Dunaj
  
my na asfalcie - a z lewej wzniesienie w bezkresie z winnicami, mijamy wioski winiarzy wąskimi krętymi uliczkami z rzucającymi się w oczy kościółkami i resteuracyjkami ... i teraz odcinki niczym w kalejdoskopie - zjazd do szosy na ścieżkę rowerową i wjazd do wiosek winnych - bajecznie! 
Mijamy sady owocowe, a po opuszczeniu tych malowniczych miejsc i spłaszczeniu terenu zaczyna doskwierać słońce i temperatura ... od  pierwszego dnia obiecuję sobie, że zanurzę nogi w nurcie Dunaju i teraz, kiedy dotkliwie czuję pieczenie stóp - realizuję swój kaprys
 
... a w nurtach oprócz mnie kajakarze - czwórki, ósemki prą ostro pod prąd ... jeszcze 12 km przed Wiedniem w przydrożnej stacyjce kolejowej uzupełniamy wodę i pędzimy do Wiednia i do naszych przyjaciół - Zosi i Wojtka B!
Staropolska gościnność naszych Przyjaciół nie tylko zaspokoiła radość ze spotkania, ale i nasze apetyty oraz bosko naładowała na dalszy dzień podróży!
ZOSIU i WOJTASZKU - BEZGRANICZNE DZIĘKI!!!

25.05.2014 

183 km   /Wiedeń - Komarno/
Z Wiednia udaje nam się szybko wyjechać i równie szybko zjawiamy się w Słowacji,  do Bratysławy - niedaleko, robimy krótki popas oraz foto-sesję
 
... i w drogę.  
Ścieżka pięknie nas prowadzi obrzeżami miasta, jest szeroka i prawie tłoczna - rowerzystów tyle samo co rolkarzy i teraz zaczynam rozumieć tamten austriacki zakaz wjazdu rolkarzom ... o kurcze! - trzeba na nich uważać - jeżdżą swobodnie jak rowerzyści w Austrii - szeroko rozciągają jaskółcze ręce,  prą do przodu bez obaw - teraz - ja muszę na nich uważać!!!
Po kilkunastu kilometrach ścieżka pustoszeje, Dunaj uregulowany, wysoki poziom wody my na wale - a z lewej skarpa w dół i w dolinie pola i mieściny i wioski - depresja! ... i tak do elektrowni, godz 14 -  wjeżdżamy w drogę asfaltową, znowu zaczyna grzać, więc postój w wiacie przystanku, a potem do Komarna ... ponownie słyszymy grzmoty, a w mieście zatrzymuje nas konkretna ulewa - wpadamy w uliczną bramę, zaglądam do jej wnętrza a tam knajpeczka - wchodzimy , siadając do stolika kątem oka dostrzegam nad drzwiami napis Hotel
- ok! jest dobrze ;-)  ... pijemy kawę, wodę, degustujemy lody  i czekamy ... burza przeszła, ale deszcz nadal bardzo intensywny więc zapada decyzja - zostajemy w hoteliku!
26.05.2014

 152 km     /Komarno - Budapeszt/
Dziś startujemy wcześniej, bo przecież i tak budzimy się zawsze przed 5-tą;  tak więc zaraz po 6-tej start do Sturowa, na granicy mamy cudny widok na Dunaj,
nad nim wzgórze z zamczyskiem i w przeciwieństwie do Słowacji - znowu widoczna żegluga; gnamy! 
Niesie mnie do tego Budapesztu niczym ptaka na wietrze, tuż przed stolicą Węgier leśno-parkowa ścieżka rowerowa pokryta jest jakąś szarą mazią /pozostałość po niedawnej tu obecności rzeki/, spowalniamy, a i tak szare błoto papra całe nasze rowery :-(   
W końcu wjeżdżamy w naddunajski pasaż handlowo-usługowy, tu jakiś młody człowiek karszerkiem zmywa podest przed punktem gastronomicznym - podpinamy się do tego karszerka, bo błotną maź mamy wszędzie, po czym dziękujemy młodemu za bezinteresowną pomoc i wraz z Dunajem wpadamy do Budapesztu !!!
Wierzyć mi się nie chce!!!! JESTEM na WĘGRZECH!!! W BUDAPESZCIE 
 ROWEREM TU PRZYJECHAŁAM :-D
.... widzimy siedzibę parlamentu więc postój na foto-sesję!!! 
 DOLCE VITA 
Podsumowanie:
- W 5 dni przejechaliśmy  800 km  z nurtem  Dunaju ciesząc oko urozmaiconymi widokami!
- Wypiłam hektolitry wody ;)
- 11 razy przejeżdżaliśmy Dunaj ;)
- SZCZĘŚCIE nas nie opuszczało! /żadnych awarii i przykrych niespodzianek/
- Jazda z nurtem Dunaju przypomniała mi, że jestem maleńkim mikroorganizmem zależnym od potęgi natury ...
Naprawdę można pokonać własne słabości i realizować marzenia!
Euforia jeszcze trwa! - każda swobodna myśl to powrót do obrazów z tej pięknej podróży :)

czwartek, 15 maja 2014

Mój udział w XIV Ultramaratonie wzdłuż Zalewu Szczecińskiego na dystansie MEGA

  •  
 Przyjeżdżamy do Świnoujścia już 8 maja 2014r, by pobyć sobie co-nieco z Bałtykiem, ale kapryśna pogoda nie pozwala na długie spacery plażą.
10 maja mamy do pokonania trasę Mega /Świnoujście -Stępnica - Świnoujście/, na prom wsiadamy o godz. 8.30, płyniemy-wysiadamy i pedałujemy na miejsce startu.... czekamy chwilę na swoją kolej  ... i o 8.57 rozpoczynamy wspólną gonitwę z czasem, niepogodą na 108-km dystansie. Sprinterzy z naszej grupy startowej pooooszli! ... a my sobie w swoim tempie depczemy w pedałki, jedziemy TRÓJKĄTeren pagórkowaty ale podjazdy nie sprawiają trudu - wiaterek sprzyja ... depczemy równo, dajemy sobie zmiany ... ok 200-300m mamy przed sobą zawodnika w żółtej kamizelce, ale dojść do niego nie możemy /wiadomo jak to jest gdy widzi się kolarza przed sobą - zawsze próbuje się do niego dojść - przeważnie się udaje ale czasem - nie/; przed Wolinem zaczyna padać ... najpierw lekko, potem mocniej, moknę cała i zimno mi w stopy.
Przed zjazdem z TRÓJKI mamy już ulewę, tu wyprzedzamy gościa w kamizelce, koncentruję się by brać zakola delikatnie, bo mokry asfalt to lodowisko dla szosówki! Wyjazd z Wolina przynosi rozpogodzenie, schniemy ... teraz wyprzedzamy coraz więcej osób, po prawej mamy wiatraki-olbrzymy, teren odkryty bez drzew, wiaterek boczny-sprzyjający nieco, jest przed nami dwójka starszyzny męskiej - bierzemy ich i kręcimy ... zerkam kątem oka za siebie i widzę, że jeden z nich się podpiął ... dobra! byleby nie przeszkadzał ... depczemy ... ten z tyłu wychodzi na prowadzenie i zapewnia, że mamy fajne tempo i będzie dawał zmiany.- Jak zacznie szarpać - myślę sobie - zamęczy mnie! Ale nowo-poznany po krótkim prowadzeniu wystawia męża na przód, mi nakazuje trzymanie się z tyłu i pyta:
- Nie za szybko?
Zdziwiona jego troską ze śmiechem mówię, że jest ok! No i tak sobie "sztafetują" panowie przede mną dając dobre tempo i ochronę ...
Oooo! - taka jazda to bajka!!! lubię wówczas mocniej depnąć i jechać na maksa ;-)
Są też pogaduszki:
- To kolega, czy mąż?- pyta
- Mąż!
( .... )
- Jaka kategoria?
- K-6!
- Mam żonę w tej kategorii, ale wyjechała ... muszę ją kiedyś zabrać na maraton to sobie razem pojeździmy, co? albo ja z mężem a wy kobietki ze sobą? hehehehe
W takiej atmosferze i z dobrym tempem docieramy do punktu kontrolnego i żywieniowego w Stępnicy, pożeram banana i zrywamy się na rowery  w drogę powrotną. Nowo-poznany zostaje i zapewnia, że zaraz do nas doskoczy ... mąż narzuca ostre tempo, trzymam się koła ale lekko nie jest, znowu wyprzedzamy męskie pary i samotnych zawodników ... i tak do Wolina. Przed Wolinem mamy lekki podjazd z kostką brukową, zaraz po niej zakręt w lewo i zaczyna lać, tu dochodzi do nas pozostawiony w Stępnicy sprinter:
- Ale daliście czadu! ledwo doszedłem - woła i daje zmianę ...
Leje, jesteśmy w mieście - tu dochodzi do nas grupa 5 młodych sprinterów, podpinamy się do nich ... ale też trzeba uważać, zajmujemy cały pas jezdni, a asfalt mokry.
Zbliżamy się do pasów dla pieszych! ... i na te pasy spacerkiem bez jakichkolwiek obaw wchodzi młoda kobieta, trzymamy tempo ok 30km/h - każde zahamowanie to pewna wywrotka! Chłopcy mijają ją jeden z lewa, drugi z prawa i wszyscy się drą na nią, a ONA nadal kroczy po tych pasach nic-nie-rozumiejąc, rozglądając się ze zdziwieniem i oburzeniem w oczach ...Jestem ostatnia w tej grupie, jeszcze do zakrętu w lewo i podjazdu do TRÓJKI trzymamy tempo, ba! nawet na TRÓJCE póki jest płasko dajemy radę, ale już na początku podjazdu odpuszczam i melduję małżonkowi, że ja z tej wycieczki wysiadam! Nasz sprinter pooooszedł z młodymi!
Teraz przed nami znowu teren pagórkowaty: podjazdy i zjazdy tym razem trudne - wiatr przeciwny powoduje ciężkie pedałowanie: kręcisz-kręcisz a JAZDY nie ma! plus deszcz ... nie mam siły, jadę sobie możliwym tempem i spowalniam. Na górze czeka na mnie mój mąż-trener, gdy do niego dochodzę mamy wprawdzie zjazd, ale on znowu nadaje tempo nie dla mnie ... znowu mi ucieka, potem czeka i wystawia mnie na przód, tego nie lubię ... nie mam powera i mam prowadzić?  Jedziemy wolniej, teraz nas wyprzedza kilku samotnie jadących zawodników, łapię oddech ... na podjazdach nie szarżuję, na zjazdach nabieram tempo. Zjazd i wreszcie jest płasko, tabliczka: Świnoujście!
Rondo i zjazd na Karsibór. 
- Najgorszy odcinek przed nami - mówię doświadczona poprzednimi maratonami w Świnoujściu. Depczemy równo ... i rzeczywiście - wiatr centralnie-przeciwny nie pozwala pędzić ... zaczyna się ulewa - też prosto w twarz, woda leje się z góry, tryska spod kół ... nawet nie przeszkadza mi dodatkowo-gratisowy prysznic twarzowy spod kół małżonka - woda jest wszędzie ... mimo tego nabieram równe tempo - daję chwilową zmianę, przed przystanią promową zakręt w prawo i teraz krętą początkowo dziurawą drogą jedziemy do mety, deszcz ustał - świat jaśnieje... wykorzystujemy na maxa resztki sił. Na metę wjeżdżamy razemi teraz niech już się dzieje co chce - jesteśmy w euforii, zjadamy zupkę i na prom!
Powrót na kwaterę, kąpiel i na obiadek ... spacerek plażą i promenadą, w domku campingowym w laptopie sprawdzamy wyniki i średnia 27,11 na takim dystansie i w takich warunkach bardzo mnie cieszy - osiągnięta oczywiście dzięki memu mężowi, który bajecznie mnie prowadzi
Organizatorom XIV Ultramaratonu Rowerowego wzdłuż Zalewu Sczecińskiego - wielkie dzięki!!!