wtorek, 31 maja 2016

Żagań - LABSKA CYKLOSTEZKA - Okraj - Żagań

05. 2016 


https://www.youtube.com/watch?v=DG8MC19xI3A&t=421s
      Żagań- LABSKA CYKLOSTEZKA -Okraj-Żagań

    https://cyklistka.blogspot.com/2015/06/


Euforyczne podsumowanie wyprawy z 3 - 6 czerwca 2015 r: "Łaba zdobyta!" z refleksyjnie dodanym:"Ejże! Czyżby? a gdzie odcinek od Melnik do źródła rzeki?" spowodowało, że nadszedł czas realizacji odłożonej "na kiedyś" trasy.
Środa, 25.V.2016

 189 km 
Pierwszy etap to dotarcie przez Pieńsk, Zgorzelec /gdzie przejeżdżamy na nadnyskie DDR-ki/ do Melnik, jedziemy tam już trzeci raz i wiem że od Zittau
czekają mnie podjazdy i zjazdy, ten pierwszy jeszcze niemiecki o nachyleniu 9% zdobywam tym razem podobnie jak w 2014r bez schodzenia z siodełka, ale idzie mi słabiej nieco od mej Połowy. Na podjazdach moja ROSE  zaczyna skrzypieć i rzęzić, co mnie mocno deprymuje i uniemożliwia spokojną jazdę. Złości mnie też moja RÓŻYCZKA  bardziej, gdy na zjazdach na wyszczerzonym asfalcie muszę ścierać bloczki i mocno hamować, bowiem w czasie pędu rozlega się donośny brzęczykowaty dźwięk z odczuwalnym w pedałach drganiem. No to hamuję obracając pedałami bo wówczas nie rzęzi i bezgłośnie klnę, a że w Czechach mam do czynienia wyłącznie z podjazdami i zjazdami więc pedałowaniu memu towarzyszy albo skrzypienie albo brzęczenie z drganiem. Zero radości z jazdy! ZERO!!! Po którymś-tam wjeździe zatrzymujemy się w Nosalov na obskurnym przystanku, zrzucam nieco szat z siebie, robię przelew hydrauliczny, pałaszuję banana - mimo ciut sprzyjającego wiatru lekko nie jest, ale przecież wiedziałam, że nie będzie ... wskakuję na rower i gnamy dalej, nie ma co czekać - trzeba dojechać. Teren nieco łagodnieje, a kiedy na zjazdach pojawia się gładziutki asfalt mogę sobie pozwolić na swobodną dzidę w dół. Po kilku kwadransach takiej bezstresowej jazdy odczuwam na swej facjacie brak okularów ( Rudy ) melduję o tym mężowi i już wiemy, że pozostawiłam je na owym przystanku ... no cóż ... wracać nie będziemy, zbyt dużo byłoby do nadrobienia trasy bez gwarancji ich odzyskania. Krótko się nimi nacieszyłam, oj! krótko!!! Wjeżdżamy w końcu na Camping w Melnik,
mamy pokój w Motelu i zgodnie już z tradycją w miejscowej knajpce spożywamy obiadokolację, robimy zakupy w pobliskim markecie i odpoczywamy. 
Czwartek, 26.V.2016

 175 km 
Boże Ciało - w Polsce święto, a TU - nie! Wyjazd z miasta zabiera nam trochę czasu i dodaje dystansu, wierzymy że w takim mieście Łaba ma u swego boku rowerową gładziutką wstążeczkę dla cyklistów - nic z tego! Zjeżdżając z melnickiego zamkowego wzgórza odnajdujemy swą rowerową 2 ale serwuje nam ona gruzowo-szutrową na przemian z mazisto-błotnistą nawierzchnię i choć raduje widok rzeki dostojnej, z leniwym tu nurtem wypatrujemy z utęsknieniem miejsca odbicia od niej i wskoczenia na szosę. Moja RÓŻYCZKA  w takich warunkach tylko lekko skrzypi, a i to nie zawsze, wobec tego nie złoszczę się na nią. Dzień ten będzie kalejdoskopową mozaiką łabskich super DDeRek,
szutrowych drożyn, leśnych błotnych kolein, łąkowych wąziutkich wstążeczek piaskowo-ziemistych oraz szos. Pełny wachlarz!!! Taka rozmaitość nawierzchni czas podróży znacznie wydłużyła co zrekompensowały nam widoki rzeki, jej otoczenia, niezapomniany przejazd okazałą zaporą wodną w Dvur Kralove,
tudzież szczególnie bogate w obszerne zagrody hodowców koni okolice Pardubic, nie wspominając już o architekturze tegoż miasta, a i takowe w Hradec Karlowe.
Na jaromerskiej przecudnej Starówce znajdujemy uroczy hotelik, tu napełniamy żołądki ciepłym posiłkiem, napojami i odpoczywamy w przytulnym pokoju z wszelkimi wygodami. 
Piątek, 27.V.2016

 115 km 
Dzień dwuetapowy, początkowo nadal z rzeką, która niemal z każdym kilometrem wysmukla się i szczupleje, a okolica rzeki do płaskiej już nie należy. W Vrchlabi opuszczamy łabski potok
i rozpoczynamy drugi etap - ku Polsce! na Okraj! Oczywiście jestem przerażona czekającym mnie podjazdem, ale tłumaczę sobie, że przecież skoro będzie bardzo ciężko - schodzę z roweru i prowadzę /dzisiejszy dystans ma mieć ok 120 km więc rezerwa czasowa jest!/ Z takim nastawieniem rozpoczynam wjazd! I co? Oprócz tłumienia w sobie reakcji na skrzypienie i drżenio-brzęczenie ROSY wjazd na Okraj okazał się potwierdzeniem tezy, że strach ma wielkie oczy.
Podjazd pierwszy do Jaňskch Lažni zrobiłam bezproblemowo, zjazd z nachyleniem 17% w Jaňskich Lažniach a i dalej z wprawdzie mniejszą stromizną, ale za to slalomem międzykoleinowym czeskiego asfaltu zmęczył napięte do granic wytrzymałości mięśnie rąk, "na dole" chwilka postoju, łyk wody i rozpoczynamy drugi, docelowy już wjazd.
Nie różni się on od poprzedniego, nachylenie do 6% non-stop, non-stop też i w górę co pozwala na stabilne spokojne deptanie w pedałki. Im wyżej - tym piękniej! Karkonoskie krajobrazy zachwycają, zaczynamy oglądać z góry masywy porośnięte lasami, pokryte łąkami z małymi górskimi zabudowaniami, a i pozostawioną za sobą wstęgę szosy. PIĘKNIE!!! Absorbuję męża komentarzami tej bajecznej krainy i czuję, że kierownica mi pływa, raz w prawo - raz w lewo ... co jest? Nie jestem aż tak zmęczona, by nie opanować drżenia rąk, a kierownica luzem swym zmusza do kurczowego chwytu ... no tak - KICHA!
500m przed wjazdem na szczyt musimy zejść z rowerów i zmienić dętkę. Dokładne szperanie w oponie pozwala wydłubać z niej maleńki lśniący metalowy bolec! Wypoczęci tym przymusowym postojem wjeżdżamy na Okraj osiągając wysokość 1049 mnpm.
Jest radocha, ale i obawa o zjazd, ROSA znowu zacznie brzęczeć? ...
- " Voila !!! " - rzeczę do małżonka, który zjazdy pokonuje szybciej  i odważniej, po czym sama spokojnie poddaję się temu co przede mną. I znowu sprawdza się teoria, iż strach ma wielkie oczy, nawierzchnia nie najgorsza, a nawet bardzo dobra, moja RÓŻYCZKA  "zdrowieje" i zaczyna powracać zaufanie do niej, brzęczenie na zjazdach niemal nie istnieje, na Przełęczy Kowarskiej  jestem cała "w skowronkach", powraca swoboda i radość z popylania - ROSA  w kraju nie skrzypi, nie rzęzi (???) wjazd w Mysłakowice, dalej łukiem na mostek - jest Łomnica!!!
Odwiedzamy TU niezwykle gościnne kuzynostwo i zostajemy na noc.
Sobota, 28.V.2015

 136 km 
Poranek pochmurny, wiemy o nadchodzących burzach i jak najszybciej chcemy uciekać. W czasie królewskiego niemal śniadania dostrzegamy za oknami deszcz ... czekamy, bo na horyzoncie są zwiastuny rozpogodzenia. Jeszcze kilka minut rozmów i kiedy tylko się rozjaśnia pada hasło: "w drogę!" 
Mokra nawierzchnia, zachmurzone początkowo niebo i niska temperatura wszystko to trochę nas wyziębia, ale już po godzinie pod Janowicami zdejmujemy część garderoby i kierujemy się na Wojcieszów.
Tam w Dziuśkowej Chacie  po krótkiej konwersacji z Przyjaciółmi pomykamy przez Świerzawę, Złotoryję, Bolesławiec /z zatrzymanym tam ruchem drogowym przez setki motorów i pojazdów motoropodobnych/, dalej Świętoszów i do Żagania!!!
Bilans tej podróży to  615 km 
Teraz już mogę napisać, że przejechaliśmy rowerowy szlak z Łabą od Hamburga niemal do jej źródła, do Vrchlabi.