czwartek, 30 kwietnia 2015

Dwudniowe 450 km z Nysą Łużycką i Odrą od Forstu do Świnoujścia

  •  kwiecień 2015


450km z Nysą Łużycką i Odrą


Nowy sezon - nowe wyzwania ...Uwikłani własnymi oraz rodzinnymi zobowiązaniami nie czynimy precyzyjnych planów, pragniemy aby i w tym roku wypedałować kilka konkretnych tras, a jedna z nich od lat czeka w "szufladce wyzwań". Szlak rowerowy Liberec - Świnoujście wzdłuż Nysy Łużyckiej i Odry jest znaną trasą pasjonatom turystyki rowerowej. Jej fragment od Liberca do Eisenhuttenstadt pokonywaliśmy kilkakrotnie na różnych odcinkach, nadszedł czas, by przepedałować górny odcinek - od Forstu do Świnoujścia.W pierwszym dniu planujemy dystans ok. 200 - kilometrowy, tak by na drugi dzień pozostawić sobie etap nieco krótszy /okaże się ;) /
 202 km 

23 kwietnia 2015 r  w czwartkowy wczesny poranek po obiado-śniadaniu wsiadamy na swe rowerki i nabywając drożdżówki w mijanej piekarni kierujemy się ku kolei.
Wsiadamy do pociągu relacji Żagań - Forst, podróż to dobry czas na posiłek - spożywam drożdżówkę, popijam kawą - jestem GOTOWA!  
W Forst jesteśmy o godz. 6.25 i pięć minut później rozpoczynamy swą rowerową wyprawę.
Asfaltowa ścieżka rowerowa na wale Nysy Łużyckiej, bezwietrze i temperatura na granicy +/- to warunki sprzyjające szybkiej i komfortowej jeździe. Początkowo lodowate powietrze mrozi unieruchomione na baranku palce rąk, ale nie zaprzątam sobie głowy tym chwilowym dyskomfortem, po pokonaniu kilkunastu kilometrów odczuwam tę nieszczęsną drożdżówkę, a od Guben północno - zachodni wiatr zaczyna sobie z nami nieźle pogrywać! Ale nic-to, wszak naładowaliśmy swe akumulatory do granic możliwości więc wysiłek pedałowania połączymy z walką z zefirkiem.
Trasa nie jest trudna, można swą uwagę skierować na mijane widoki, porównywać nadbrzeża Nysy - te w bezpośredniej bliskości - niemieckie i z drugiej strony rzeki - nasze. Tu przeważają łąki, u nas nieużytki pokryte chaszczami i dzikim krzewostanem. Rzeka z niskim stanem wody bez śladu nawet najmniejszego transportu, niekiedy tylko zauważalna jest obecność miłośników wędkowania. Szlak rowerowy prowadzi nie tylko tym malowniczym nadrzecznym wałem, od czasu do czasu wpadamy do wiosek i miasteczek. Tu opustoszałe chodniki przeznaczone dla cyklistów pozwalają szybciutko pomykać bez troski o wypadnięcie z trasy, a przy okazji pooglądać schludne obejścia.
Wjazd do Frankfurtu n/Odrą to wspaniały zjazd krętą drogą z pochyleniem 6% - to lubię, asekuracyjny chwyt klawiszy hamulca, spore nachylenie ciała i - HAJDA! - przed siebie.  Wyjazd z miasta i .... a ku-ku! ... jest ODRA!!!
Znam te widoki z okolic Brzegu Dolnego, Gubina i Krosna Odrz - teren zupełnie płaski z korytem sporej rzeki. Jest jednak coś nowego w odbiorze roztocza rzeki. Krzyk, śpiew i trel wszelakiego ptactwa brzmi dosadnie i donośnie tworząc tło muzyczne temu co wokół - PIĘKNIE! można kręcić. Komfort jazdy daje możliwość podziwiania mijanych miejsc i jest niewymiernym atutem dzisiejszego rowerowania.

Zatrzymujemy się jedynie po to, by zrzucać z siebie warstwy odzieży oraz na popas. Na 160-tym kilometrze zaczynam tracić prąd, sponiewierana zacnie wiatrem i dystansem nie przestając kręcić zaczynam wypatrywać ławeczki. Ławeczki są moją NADZIEJĄ, BALSAMEM i LEKIEM na cielesne trudy jazdy i gdy tylko odczuwam męczące mnie przegrzanie w plecach i niemoc kręcenia od razu pojawia się pragnienie ujrzenia ŁAWECZKI. To na niej natychmiast po odpięciu się od roweru układam w poziomie swe umęczone ciało i leżę wpatrzona w to co nade mną, opanowawszy też do perfekcji sztukę konsumpcyjną w pozycji horyzontalnej leżę tak sobie błogo, jem i piję i poddaję się odnowie biologicznej.
Lubię te chwile ... ta laba trwa ok 15 minut, teraz można wstać, ogarnąć się i - w drogę. Dojeżdżamy do mostu,
przekraczamy granicę i mamy Cedynię. Telefonicznie namierzamy pensjonat, zakupy na kolację i śniadanko (bo pensjonat nie serwuje posiłków) i kierunek - Piasek, wioska na trasie Cedynia - Krajnik. Na miejscu małżonek zapewnia mnie, że 202km nakręcone, zapisuje trasę i ładuje nawigację na jutro. Zachwyceni DDR-ami postanawiamy zmienić też trasę w nawigacji z wcześniej zaplanowanych dróg asfaltowych łączących miasta na ścieżki rowerowe (zapłacimy za tę decyzję) 
24.IV.2015 /piątek/

 247 km 

To już norma - budzi mnie wczesny świt, zaczyna się gonitwa myśli i teraz już nie ma szans na najmniejszą drzemkę, wstaję, odgrzewam ze słoika obiado-śniadanie, jemy-pijemy wszystko czym dysponujemy i w drogę. Do Krajnika podjazd dość spory, ale nietrudny. Przed przekroczeniem granicy zakupy na drogę, bo u nas prościej, łatwiej i szybciej, pijemy sok pomidorowy i powrót na sąsiedzkie DDR-y.
Na niemieckiej stronie zgodnie z planami trzymamy się ścieżek dla rowerów, w Schwedt/Oder wjeżdżamy w nadbrzeżny szeroki piękny pas asfaltowy przeznaczony dla cyklistów i rolkarzy, koryta wodne mamy z obu stron, nie wiemy, że wjechaliśmy w Nationalpark Unters Odertal i nie jesteśmy na swojej trasie.
W pewnym momencie ten cudowny asfaltowy pas zmienia się w betonowe płyty i betonką brniemy uparcie przed siebie, małżonek widząc przeciwny nurt rzeki zaczyna nabierać podejrzeń ... nie zawracamy jednak ... i tak dojeżdżamy tymi krzywo ułożonymi płytami do mostu. Tu w prawo i w ścieżkę, kręcimy, kręcimy i teraz ja widzę, że przecież jechaliśmy tą trasą, mam pamięć fotograficzną i już wiem, że robimy kółeczko (takim sposobem nadrabiamy 15 km). Teraz już pilnujemy bacznie trasę i lewym brzegiem Zachodniej Odry dojeżdżamy do Mescherin, tu odbijamy od rzeki i pokonując spore wzniesienia mamy pod oponkami znowu betonowe płyty, bruki, szutry.
Serce krwawi na myśl o przekierowaniu w nawigacji z trasy szosowej na DDR-y.
Nawierzchnia wciąż urozmaicona prowadzi nas ku Anklam, ale musimy odbić w prawo ku Kamb, gdzie kursuje prom dla rowerzystów. Nie wahamy się i w pewnym momencie odskakujemy z drogi szosowej w ładny asfaltowy pas dla cyklistów, ale ten piękny pas po kilku kilometrach zamienia się w szuter, wpadamy w krainę bezkresnych rozlewisk:
z prawej spory wodny areał, z lewej rozlewiska z żółtymi wysokimi trawami na brzegu i my na piaszczystej dróżce, ptactwo krzyczy, nawołuje i śpiewa donośnym głosem - teren niezmiernie piękny, ale trudny dla nas i naszych rowerów, chwilami koła grzęzną i trzeba poprowadzić pojazdy, albo zejść z roweru bo akurat samica prowadzi swe młode przez ścieżkę, pisklęta truchtem przecinają nasz szlak, już można jechać, a tu z traw jeszcze guzdrałek malutki pod koła mi się pcha - szybko odchylam w bok kierownicę ... ufff - przebiegł bez szwanku i dołączył do stada. I tylko dzięki zachwycającemu oczy otoczeniu i takim zdarzeniom nie wpadam w gniew na trudy jazdy. W końcu pojawia się przecinająca nasz szlak droga asfaltowa prowadząca do Kamb, pomykamy nią pełni euforii, by na miejscu dowiedzieć się, że prom kursuje od maja.
Przed nami więc dodatkowe nieplanowane kilometry, musimy wracać. Trudno jest nazwać nawierzchnię drogi prowadzącej do Anklam, bo jak opisać dwa pasy wypaczonych płyt betonowych pomiędzy którymi wylano asfalt bez wygładzania go? Anklam - piękne miasto serwuje w swym centrum wodopój, z którego korzystamy z niekłamaną radością,
uzupełniamy bidony i od teraz mając wiatr w plecach gładziutkimi asfaltami gnamy do Usedom i dalej ku Kutzow. Słońce schodzi ku zachodowi,
zaczyna zmierzchać, spada temperatura - robimy więc postój na aktywizację lampek i założenie kurtek, małżonek serwuje mi batonik - odmawiam - niczego już teraz bardziej nie pragnę nad widok tabliczki z napisem ŚWINOUJŚCIE i kiedy nagle pojawia się talica/strzałka z miastem moich marzeń i cyferką 6 km czuję nieopisaną radość, bowiem mam już pewność że dojadę. Już sporo po 20-tej osiągamy cel naszej dwudniowej wyprawy mając nakręcone w tym dniu 247 km.
Po ulokowaniu się i szybkim odświeżeniu w gościnnym DW Karkonosze udajemy się do miasta na sycącą ciepłą obiadokolację.Oboje jesteśmy niezmiernie uradowani, a mnie szczególnie cieszy wypedałowany dystans /życiówka/ i pokonanie wszystkich przeciwności, jakie nam się tego dnia przytrafiły.