czwartek, 29 czerwca 2017

Ren od Strasburga do Amsterdamu


                              REN


od STRASBURGA  do AMSTERDAMU

To było we wrześniu 2013r, stałam nieopodal Katedry w Köln przechylona przez barierkę mostu, w dole ujrzałam piękną, szeroką, komfortową pełną cyklistów DDR-kę, a przy niej nurty majestatycznej rzeki!

https://cyklistka.blogspot.com/2017/02/rowerowe-820-km-w-5-dni-zagan-rosbach.html
Wtedy pomyślałam, że można by przepedałować wespół z Nią kilkuset-kilometrową trasę.
Marzenia mają tę zaletę, że nie wymagają pośpiechu, wiszą gdzieś daleko i albo się do nich wraca, albo zapomniane odpływają sobie w siną dal! 
Dzięki skutecznemu działaniu męża w planowaniu i opracowaniu tras Ren nam nie odpłynął!

Dz I
KEHL - ALTRIP
178km

Wczesnym rankiem ...
10 czerwca 2017 r w Kehl rozpoczęliśmy 860 km  rowerową wędrówkę z rzeką od Strasburga do Amsterdamu!
Wprzódy przejeżdżamy na lewy brzeg Renu, by nacieszyć oko godnymi zapamiętania obiektami Strasburga.

(Katedra - Starówka - siedziba Parlamentu Europejskiego)













Powrót na stronę niemiecką i od teraz podążamy wraz z rzeką na północ.

Komfortowe DDR-ki (Drogi-Dla-Rowerów) łączące małe nadrzeczne miasteczka i wioski wiodą nas swobodnie, (nawet trochę żal, że historyczna Spira pozostała gdzieś obok)  do Altrip, gdzie dość szybko odnajdujemy Pensjonat.


Dz. II 
ALTRIP - OBERWESEL
155 km

11.VI.2017

Gorący to dzień, choć początkowo towarzystwo rzeki wcale nam owej spiekoty nie zapowiada!
Beztroskie pełne uroczych nadrzecznych widoków pedałowanie ucina znak zakazu i od teraz prowadzeni jesteśmy objazdami - kręte betonowe i szutrowe drogi łączące winnice z wioskami i wioski z winnicami nie zapewniają nam schronienia ani przed agresywnym dziś słońcem ani też przeciwnym wiatrem.
W napotkanej stacji paliw uzupełniamy zapas wody, wzmacniamy się izotonikiem i wracamy do rzeki.
Jej otoczenie zaczyna nas mamić:
Bingen 
na niewielkiej wyspie na Renie widzimy Mysią Wieżę, w której według ludowego podania okrutny dla swych poddanych biskup Hatto II został żywcem pożarty przez myszy.

Za tym urokliwym miastem wpadam na pomysł, by podobnie jak to było z Dunajem i Łabą pozwolić i Renowi na schłodzenie zgrzanych pedałowaniem stóp!
Szybka decyzja i krótki postój!
Bosko ...
W Oberwesel odbijamy od rzeki i u podnóży okazałych winnic trafiamy na klimatyczny hotelik z regionalną ofertą gastronomiczną okraszoną niezapomnianym bukietem reńskiego wina.




Dz.III
OBERWESEL - BONN
118 km


12.VI. 2017

Dziś przed nami etap dystansowo krótszy, ale jakże malowniczy.

Przemierzamy zachwycające miasteczka z zamkami, średniowiecznymi opactwami i kościołami.
Rzeka płynie tu między słonecznymi winnicami i łąkami, a wcinającymi się w dolinę Górami Łupkowymi, rzeźbiąc w nich wysokie klify. 


O bajecznych widokach od Lorelei przez Koblencję i Moguncję z meandrami wiodącymi Ren pomiędzy wzniesieniami pełnymi warownych zamków i klasztorów trudno się rozpisywać, blogerzy poświęcili tym miejscom bezmiar opracowań. 
Już o 15-tej wjeżdżamy do Bonn - miasta docelowego tego dnia podróży, tu korzystamy z gościnności naszej bliskiej koleżanki Ewy i Andrzeja.


13.VI. 2017

Bonn - lenistwo i zwiedzanie miasta.











Dz. IV. 
BONN - XANTEN
174 km

14.VI. 2017

Wypoczęci, odświeżeni opuszczamy Bonn i gościnne gniazdko Przyjaciół.
Ren prowadzi nas nadal komfortowo, wprawdzie otoczenie rzeki z czasem się wypłaszcza, ale wjazd do 
Köln raduje i przywołuje wspomnienia z 2013 r.









Przed nami Dusseldorf, tłoczny i trudny do przejechania Duisburg, Wesel ... (kolejna okazja do wspomnień: w ubiegłym roku byliśmy TU - pięknym mostem przejechaliśmy nad Renem podczas rowerowej wędrówki do Paryża) 

https://cyklistka.blogspot.com/2017/02/z-cyklu-miasta-paris.html
W Xanten, w mieście najbardziej znanym z Parku Archeologicznego, postawionego w miejscu osady Colonia Ulpia Traiana - są tu zrekonstruowane budynki w tego okresu oraz oryginalne rzymskie budowle -  zatrzymujemy się na nocleg.

Dz. V 
XANTEN - UTRECHT
168 km

15.VI. 2017

Ostatnie kilometry niemieckimi DDR-kami pokonujemy z niekłamaną radością. Przed nami - myślę sobie - rowerowy Raj!
HOLANDIA!
Rzeczywiście już barwy nawierzchni same mówią jak wygląda tu hierarchia użytkowników dróg!
Radość przedwczesna!
Mamy wjazd na nadrzeczny gładziutko-asfaltowy wał, ale wiaterek zaczyna tu sobie z nami nieźle pogrywać!
Zaznaczony w nawigacji prom nie kursuje, jedziemy więc dalej, ale droga zmienia się w dróżkę, dróżka w ścieżkę, a ścieżka w bezdroża - trzeba wracać!
Teraz na mijanych małych przydrożnych znakach szukamy symbolu z promem, manewr ten funduje nam kilkanaście nadprogramowych km.
Załapujemy się na stateczek, dalej wałem pod wiatr ku kolejnej przeprawie - tym razem przez kanał Renu i znowu pedałowanie odkrytym, nasłonecznionym wałem, chwilowy zjazd w las z szutrem i kolejny powrót na wał.
Dłuży się ta monotonna i wyciskająca wszystkie poty droga! 
Wjazd do Utrecht w godzinach szczytu też wymaga wyjątkowej koncentracji, Holendrzy jadą na rowerach pewnie i ze swobodą nie rozglądając się nawet na skrzyżowaniach, ruch rowerowy sunie niczym jednolita fala.
Wyjazd z Centrum miasta przynosi ulgę, na peryferiach znajdujemy skromny hotel.


DZ. VI 
UTRECHT - AMSTERDAM 
74 km

16.VI. 2017

Ostatni dzień rowerowej włóczęgi już bez Renu.
Podążamy do Amsterdamu, przed nami niespełna 50 km!
Już od Maarssen nie sposób przejeżdżać obojętnie obok domostw, willi, pięknie zdobionych sztukaterią pałacyków, rybackich uliczek, czy mijanych mostów, mostków i kładek.



Zwodzone mosty pobudzają fantazję, więc przejazd nimi sprawia niewytłumaczalną frajdę!
Te zupełnie nowe fascynujące widoki odwracają całkowicie moją uwagę od tego co przed kołem i tym sposobem ląduję z hukiem na asfalcie wjeżdżając wprost na krawężnik oddzielający jezdnię od pasa dla cyklistów.
Rozdarte kolano i krwawiący kciuk nie
gaszą radości wjazdu do Amsterdamu!

Miasto sieci kanałów oplecionych wąskimi uliczkami z łączącymi je mostkami przejechaliśmy tak, by zaliczyć
Plac Dam z Pałacem Królewskim, Nowym Kościołem, Pomnikiem Ofiar Faszyzmu, Gabinetem Madame Tussaud, Nieumwarkt, następnie przejazd promem do Parku, by choć trochę odpocząć od męczącego zgiełku i tłumów.
Po obiedzie pomykamy malowniczymi DDR-kami pośród pól i osad poprzecinanych wodnymi strugami do Koog aan de Zaan.
Tam szkolny kolega męża przebywający z żoną u rodziny 
pomógł nam w zapakowaniu rowerów i udzielił kilkugodzinnego schronienia przed odjazdem.




W tej uroczej miejscowości nad rzeką Zaan zwiedziliśmy ciekawy skansen z miniaturowymi zabudowaniami dawnych holenderskich domostw, 
uliczek, wiatraków, domów rzemiosł, usług. 


Tylko ci, którzy ryzykują pójście za daleko dowiedzą się jak daleko można dojść


Myślę, że zacytowanym mottem mogę pozwolić sobie na puentę powyższego.