Wiosenna 
3-dniówka rowerowa 
na Równinie Drawskiej
                                                               ... Zosi i Jankowi
Zwiastuny
 zbliżającej się wiosny już niemal tradycyjnie lubimy sentymentalnie 
odbierać na Pojezierzu Wałeckim, zamykamy dom na cztery spusty i 
korzystając z małego okienka pogodowego i rodzinnego spiesznie wybywamy 
do Rościna, do wrót stojącego tuż przy samym brzegu Drawy domu 
mega/gościnnej Zosi 
i maxi/cierpliwego Janka!
Radość
 z ponownego spotkania jak zawsze rajcuje, łapczywie chłoniemy  ich 
po-zimowe nowinki, relacjonujemy  swoje z lampką wina w dłoniach tudzież
 kuflem piwa (co kto lubi).
Biesiada nie może trwać zbyt długo - wszak w aucie leżą zniecierpliwione bezruchem nasze rowery!
Środa
Drawno - wyjazd w kierunku Choszczna, ale zbaczamy w lewo, bo skutecznie kuszą nas Kiełpiny, kilka km dalej witają Brzeziny, a Zieleniewo wymusza trafny, bo zwalniający od walki z wiatrem zakręt w prawo na Kołki i dalej do Suliszewa!
- I co? 
Choszczno rozkopane niemal całe - czyli jest zapowiedź, że wkrótce będzie komfortowy i bezpieczny przejazd przez miasto! 
Przychylny wiaterek wspomaga elegancko pagórkowatą wylotówkę z miasta.
Wracamy go Drawna.
Mało
 nam, a więc kukniemy może co tam w Barnimiu, gdzie Drawa obserwowana z 
pięknego drewnianego mostu i biwakowej Polany czaruje, mami i przywołuje
 wspomnienia.
Niesądzona
 nam jednak owa retrospekcja, bowiem wjazd na most jest zamknięty, a 
droga doń wiodąca zastawiona sprzętem budowlanym po prostu nie istnieje!
Cofka
 na Chomętowo i przytrafia się nam atrakcyjny przejazd przez całkowicie i
 niemal głęboko zalaną wiosennymi roztopami wiejską drogę. 
Wracamy do Drawna z widocznym na Brytonie bez mała
 90-km dystansem tego dnia!
Czwartek
Jest pierwszy dzień Wiosny.
-„Połowa
 ma zapewne potrzebuje samotności i wyciszenia” - myślę sobie spoglądając
 na krzątaninę naszych chłopców przy kompletowaniu sprzętu wędkarskiego.
Zasiadam
 więc na Zosiny cudowny rowerek i wjeżdżam w las. Panujący leśny spokój 
relaksuje  i pozwala rozkoszować się  widokiem tego co wokół. Las  ma 
jeszcze barwy brunatne i szare, jedynie mchy swą soczystością 
odwdzięczają się niedawnym chwilom słonecznej pogody, natomiast koncert 
ptasich pogaduszek to bajeczne tło do pedałowania. 
Droga świetnie oznakowana i ładnie utwardzona wiedzie mnie do Kalisza Pomorskiego.
Kto tam był - wie, jak włodarze tego miasta zadbali o rowerzystów!
Ochoczo wskakuję na ASFALTOWĄ DDRkę i zgodnie z przeznaczeniem cyklisty walcząc z wiatrem kręcę już asfaltem do Drawna.
Nawierzchnia nie jest tu zbyt wygładzona, jednak grubość opon pozwala mi niemal komfortowo popylać. 
Zbliżam się do Drawna.
Kunsztowne
 i różnorodne drewniane rzeźby nawołujące do historii i topografii grodu
 umieszczone na jego rogatkach pięknie witają przybysza, więc trudno 
obojętnie je ominąć.
Opuszczając
 miasto powinnam od razu wjechać na drogę do Rościna, ale wypoczęta 
foto-postojem chcę powalczyć jeszcze z wiatrem i kręcę do Święciechowa.   
Tam już tylko zakręt w prawo i znowu wjazd w las.
Dawno
 mnie tu nie było, zapomniałam drogę i nie jadę już  „na pamięć”, 
rozglądam się i manewruję kierownicą, by ominąć nierówności i wertepy. 
 Wjazd w brzezinę na dłuższą chwilę zachwyca, ale kusi dukt w prawo, 
którym dotrę do utwardzonej drogi na Rościn. 
Przecinając penetrowane tu 
jesienią a bogate w borowiki lasy docieram do krzyżówki, teraz w lewo i 
już tylko proooosto do celu!
A rybka?
Nie brała /niestety/
Piątek
Trasę
 rozpoczynamy jak zwykle - w Drawnie, na Dino-wskim parkingu spotykamy Jolę i 
Lolka - przesympatycznych znajomych z Rościna, powitanie, krótka  
zdawkowa wymiana zdań ... i w drogę!
Dziś kierujemy się na Złocieniec, więc po kolei zostawiamy za sobą Kalisz Pomorski, Smugi, Starą Studnicę i Żabinek.
Na
 rondzie przed Wierzchowem wciąż mając po prawej jezioro Busko zjeżdżamy
 na Mirosławiec. 
Nawierzchnia drogi nie zachwyca, jest falista i mocno 
łatana, ale wjazd na bezkresne tereny lotniska w Mirosławcu zmienia komfort jazdy!
Jesteśmy niemal jedynymi użytkownikami gładziutkiej, szerokiej asfaltowej drogi i znowu łapię zaciesz!
Na trasie dostrzegamy znak kierujący ku miejscu katastrofy CASY i bez wahania skręcamy w prawo, zgodnie ze wskazanym kierunkiem.
Do
 bazy lotniska nawierzchnia niczym masełko uprzyjemnia pedałowanie, ale dalej już - dojazd do tragicznego miejsca -wyłożony jest z płyt betonowych.
Zaduma...
Refleksja...
... i w drogę! kontynuujemy luksusową jazdę do samego Mirosławca.
Miasto nawiedzaliśmy rowerami kilkakrotnie, więc znam niemal na pamięć dziurawy i kręty asfalt wiodący przez Orle do Starej Studnicy, pomimo to drogę
 powrotną pokonujemy lekko, łatwo i przyjemnie.
Panuje bezwietrze, co chwilę słychać donośne żurawie odgłosy.
Panuje bezwietrze, co chwilę słychać donośne żurawie odgłosy.
Dostrzegam na polu ich spore 
stado, nie mogę przejechać obojętnie, zatrzymuję się i fotografuję, a małżonek 
gdy zauważy swą szosową samotność poczeka, albo zawróci przecież, więc 
niech sobie mknie póki-co szybko i bezstresowo, tym bardziej że ma 
właśnie zjazd!
Przyglądam się dostojnym ptakom.
Mają
 elegancką sylwetkę, długie nogi, średniej długości dziób, smukłą szyję i
 jasno-szare upierzenie. Ogon tworzy piękny pióropusz, w rzeczywistości 
jest to zestaw piór wyrastających z obszaru łokci. Nie sposób 
zbagatelizować takie spotkanie!
Zaserwowany swemu kaprysowi czas nie może być zbyt długi, wskakuję więc na Rosę i gonię mą Połowę.
Do Drawna wjeżdżamy mega-zadowoleni!
Szósty tegoroczny, a PIERWSZY - wiosenny - dystans 100-km zrobiony! 
                                                     Amicus verus rara avis est                                                                     Przyjaciel to biały Kruk







Brak komentarzy:
Prześlij komentarz