Majówka w Morawskim Krasie
Przynależeć do Speleobandy - żagańskich grotołazów,
którzy niemal za Ciebie zdecydują o uczestnictwie w majowym wypadzie na Morawy,
podjadą pod dom, załadują i zawiozą wraz z rowerami do celu - Jedovnic na
Morawach to nie lada gratka! /dziękujemy!!! ;-) /
Grotołazi z czterech klubów Speleologicznych i
Jaskiniowych (Żagań, Gorzów, Jelenia Góra i Wałbrzych) na cztery doby zasiedlili Camping w
Jedovnicach.
Cały ten wypad okazał się wielce udany, bowiem każdy
dzień okupiony niemałym wysiłkiem pełen był mocnych wrażeń!
W odróżnieniu od współbiesiadników penetrujących
morawskie jaskinie stawiamy na eskapady rowerowe.
30 Kwietnia 70 km
Na początek - w niedzielę - Brno.
Jedziemy z parą "Naszych Bobrów" /Małgosią i Markiem/ do stolicy Moraw!
Płasko to tam nie jest!
Podjazdy/zjazdy wiodą nas przez Rudice, Josefov,
wysoko usytuowaną wieś - Babice nad Svitavou skąd podziwiamy piękną panoramę.
Przed nami długi bajeczny zjazd do Karnic.
W Bilovicach nad Svitavou wpadamy w DDR nr
5 otoczoną z jednej strony soczystą majową zielenią, a z drugiej szumnie
płynącą Svitavou. Ta malownicza trasa wiedzie nas do celu.
Brno ...
Miasto jakby bezludne, zadziwia bardzo mały ruch samochodowy, przemierzane przez nas ulice mimo swej szerokości są dziwnie puste, chodniki nie zastawione samochodami, jedynie widoczny i słyszalny jest ruch tramwajowy
"Aktualny czas mogą z niego odczytać tylko wybrani, a ideą projektu jest połączenie maszyny z
najważniejszymi historycznymi wydarzeniami miasta Brna, jak również to, iż
każdego dnia o godzinie 11:00 zegar wypluwa ze swojego wnętrza jeden ze swoich
skarbów – niespodziankę w formie szklanej kulki ze znakiem miasta, którą
będziesz mógł (jeżeli będziesz miał naprawdę duże szczęście) wziąć sobie na
pamiątkę."
Nie! nie! - nie była nam dana owa atrakcyjna zdobycz.
Wspólnie konsumujemy czeski obiadek, natomiast drogę powrotną postanawiamy
przebrnąć z osobna.
Trasa powrotna nieco mniej wymagająca /krótsza/, ale też pełna podjazdów i zjazdów.
1 Maja - Jedovnice/Oloumeuc/Jedovnice - 127 km
Rozterka - do jaskini? czy do Ołomuńca?
Dość długo się wahamy, sprawdzamy prognozy pogody -
jutro może padać - wobec tego: rower!
Spory wiatr oraz moje guzdranie nie gwarantują
osiągnięcia celu, póki-co jedziemy!
Podobnie do wczorajszej trasy będą hopki, wymagające
samotne podjazdy - po nich mało satysfakcjonujące zjazdy (wszak znowu trzeba
będzie się sprężać na podjeździe), na dodatek na jednym dłuuugim zjeździe mój
rower (identycznie jak podczas zeszłorocznej Łabskiej wyprawy) zaczyna koncertować! Uszkodzony bębenek powoduje, że rower drży, brzęczy, skrzypi, nawet w manetce coś dzwoni i
wibruje!
Jak zjeżdżać przy takim akompaniamencie?
Radość "popylania" ginie, trwożę się wyobraźnią, że
zaraz rower mi pęknie na pół!
Zjazdy pokonuję więc ciut poiytowana!
Nastrój poprawia wjazd do Plumlov,
magicznego małego miasteczka, nad którym dominuje potężny zamek.
Kierując się w stronę Prostějova, zatrzymujemy się na zaporze wodnej - Plumlovská přehrada – na rzece Hloučele zbudowanej w latach 1911 – 1933 r.
Jednym z głównych powodów budowy zapory, była różnica
w poziomie rzeki i powodzie w porze deszczowej oraz niedobory wody pitnej w
porze suchej, podziwiamy stąd malownicze krajobrazy.
Przed nami Prostèjov, spory odcinek wiodący do miasta jak i poza jego murami zdecydowanie wy-płaszczony, co mnie niezmiernie cieszy.
Już wiemy, że dam radę dokręcić do Ołomuńca i choć
znowu płasko nie jest - mocno mnie raduje wjazd do pierwotnej stolicy
Moraw!
Co zapamiętałam? - bardzo STARE Centrum z
wszech-istniejącym brukiem! Tu też jakoś-tak pusto!
Krótka foto-sesja, obiad i powrót!
Z Prostèjov jedziemy na Sloup i za miastem przypadkiem wpadamy na ścieżkę rowerową
nr 5 - tę samą, która wiodła nas do Brna. Wobec tego rezygnujemy z powielania
drogi i kręcimy 5-tką.
Bardzo dobra decyzja! bo choć cały czas pod górę,
większość asfaltowego podjazdu o lekkim nachyleniu otoczonego magicznym lasem
wraz z spływającym potokiem sprawia, że jest
pięknie ...
cudnie ...
uroczo ...
nawet ładnie ...
no może być ...
kiedy ten podjazd się skończy? ...
Łagodność podjazdu wydłuża drogę - schodzę z roweru,
wyrównuję oddech, piję ...
na rower! i ...
dalej młynkuję ...
dlaczego ten strumyk się nie zwęża? ...
kręcę ...
cisnę w pedały ...
Jest wiocha!
z podjazdem już nie łagodnym
...
schodzę ...
idę ...
idę ...
idę ...
idę ...
... "idę w górę cieszyć się życiem" ...
Ufff - mam w końcu jak na dłoni panoramę okolicy - wsiadam na rower i jadę z pochodzącą z niewiadomego źródła werwą!
Ufff - mam w końcu jak na dłoni panoramę okolicy - wsiadam na rower i jadę z pochodzącą z niewiadomego źródła werwą!
Trochę kluczymy, ale na horyzoncie widzimy ogromny maszt i wiatraki, rano
przejeżdżaliśmy obok nich, więc tam są nasze Jedovnice.
Powrót wydłużony o 7 km dobiega końca!
2 Maja
No to czas na jaskinię!
Dziś udostępniona nam zostaje jaskinia Hedvabna.
Pakujemy się w samochody, teraz widziane zza szyby auta podjazdy i zjazdy oraz serpentyny są do
oglądania, ich pokonanie nie boli! ... wjeżdżamy w leśne dukty.
Klapa włazu zamknięta na kłódkę, tutejszy
speleolog otwiera ją i wraca do pracy,
a my stroimy się do przygody.
Dostaję kask, kolega proponuje mi też kombinezon, ale
nie będę go brudzić, mam swoją kurtkę rowerową, spodnie przeciwdeszczowe -
jestem gotowa!
W morawskich Jaskiniach , podobnie jak i w
węgierskich zejście w głąb ułatwiają zainstalowane na stałe drabinki.
Wszystkich obowiązuje zasada, której nie wolno łamać
- na drabince wyłącznie jedna osoba!
Ok!
Wydłuża to nieco czas zejścia, tworzą się kolejki,
ale czy nam się gdzieś spieszy?
Początkowo przechodzimy wąskimi, krętymi korytarzami,
ciągle w dół, bywa, że trzeba na kolanach raczkować, a jest to niezbyt
komfortowe, bo kamienie się w nie wżynają. Co chwilę pojawiają się drabinki,
najpierw małe - do 10 szczebelków, czasem trzeba się do nich zsunąć, a to już
trudniejszy manewr. Trafiamy na rozwidlenie - w prawo i w lewo! - wybieramy w
prawo, bo jest większy spadek terenu. czołgamy się, jest coraz ciaśniej ...
chyba trzeba wrócić!
Im głębiej, tym napotkane drabinki dłuższe, ale nie
na tyle, by tworzyły się przy nich kolejki.
W końcu dochodzimy do kilkuosobowej grupy, wszyscy
czekają, oglądam oświetlone czołówką ściany, dostrzegam kilka nieruchomo wiszących nietoperzy, jest szaro, sucho, pod nogami
kamienie i trochę błota.
Ludzi ubywa ...
Zaraz będę mogła podejść do drabinki i zerknąć w dół
...
O MATKO! i CÓRKO!!!!
Jaka czeluść przede mną! W jej głąb prowadzi kilka drabinek połączonych ze sobą rura w rurę, prowizorycznie spleciony sznur niby scala owo połączenie!
Łał!!!
Łał!!!
Nadchodzi moja kolej - odwracam się tyłem, mocno chwytam rur drabiny, zsuwam nogi na pierwszy jej szczebelek, unoszę głowę,
by nie widzieć głębi!
Schodzę ...
koncentruję się jedynie na mocnym chwycie
rąk!
równo ...
spokojnie ...
stopień za stopniem ...
przecież w końcu dojdę!
Drabina przy każdym kroku lekko się gibie i
skrzypi!
Nic-to!
Trzymać się i schodzić!!!
Jestem w końcu na dole i wołam, drę się do wyczekującego, że może schodzić.
Na dole w oczekiwaniu na zejście pozostałych
żartujemy, humory nie
opuszczają mimo iż z bezczynności zaczynamy lekko marznąć.
Rozpoczynamy powrót.
Znowu pojedynczo. Trasę powrotną w niezbyt komfortowej wielorakiej pozycji ciała /tylko na drabinkach w pionie/ przechodzę sprawnie i w
miarę szybko.
Przede mną ostatnie pionowe wejście w górę, popełniam błąd
nadając dość rytmiczne tempo. W połowie kręgów zaczynam łapać zadyszkę, muszę
przystopować ... teraz wolniej - na zmianę:
noga/ręka/noga/ręka - lekko zdyszana wynurzam się ze studni i wystawiam
łeb ku światu, słońce mnie zupełnie oślepia!
Trzeba się jeszcze podnieść, usiąść na kręgu i
krzyk w dół - dawaj!
3 Maja - Powrót
3 Maja - Powrót
Chyba trudno się rozstać, bo ludziska marudzą: jedni chcą się jeszcze pobabrać w jaskini, inni chcieliby do turystycznej, inni nic nie chcą - tylko wracać
W naszym samochodowym gronie też zdania
podzielone!
W końcu pada decyzja o wspólnym, ale już tylko 12-osobowym
wejściu do jaskini turystycznej - Katerińskiej
Wejście do niej tworzy gotycki portal, przez który zwiedzający dostaną się do Hlavního dómu, największej komory na Morawskim Krasie a jednocześnie największej podziemnej katedry, która odznacza się świetną akustyką i dlatego kilka razy do roku odbywają się tu muzyczne i wokalne koncerty.
Można też nacieszyć oczy
barwnie podświetlonym tworem Czarownica i Bambusowym laskiem utworzonym przez
wspaniałe wysokie na kilka metrów stalagmity w kształcie słupa.
A potem?
... już tylko powrót do kraju /jak na majowy weekend przesadnie szarego, zamglonego,
mokrego i zimnego/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz