08.2015
343 km na RUBINOWE GODY
Wakacje, wakacje - idealny czas na harce z wnukami, harcuję więc sobie z najcudowniejszą TRÓJKĄ dzieci w Niechorzu dokąd zostałam zawieziona pojazdem czterokołowym. Marzy mi się powrót na dwukole co sugeruję memu mężowi w rozmowach telefonicznych. Dosłownie w ostatnich minutach wyjazdu córki z zięciem z Żagania orzekamy, że jednak drogę z Niechorza do Żagania przepedałujemy rowerami, późnym popołudniem długo oczekiwani bliscy zjawiają się w zamieszkałym przez nas nadmorskim domku.
Teraz myśli nasze i rozmowy wirują wokół wariantu trasy. Wiem, że czekający nas dystans to nieco-ponad 340 km i jestem przerażona sugestią męża, by przejechać tę trasę jednoetapowo. Skłonna byłam na dwudniówkę, ewentualnie można by wypedałować 300 km do Zielonej Góry i stamtąd koleją dojechać do Żagania, ale moja Połowa zapewnia mnie, że dam radę, a i na trasie zawsze można zweryfikować plany. Dopiero nadanie podtekstu czekających nas zmagań wpływa na moją zgodę /Rubinowy Jubileusz / - OK! Córki nie komentują naszej decyzji, ale widzę trwogę w ich oczach ... zapewniam więc, że nie będziemy szarżować, będziemy ostrożni i SMS-y słać będziemy (jakże je rozumiem!)
2 sierpnia 2015, godz 1°° dźwięk budzika wzywa do opuszczenia legowiska, 40 minut później opuszczamy nadmorskie Niechorze.
Mijamy wracające chodnikami pary z tanecznych knajpek, a jezdnią wyprzedzają nas taksówkarze odwożący wczasowiczów na spoczynek. Jest to moja pierwsza jazda nocą, ale pierwszy jej etap pokonuję swobodnie, gdyż znam trasę z Gryfickich Maratonów Szosowych , kilkakrotnie byłam ich uczestnikiem. Szerokim łukiem od czasu do czasu wyprzedzają nas samochody, jeden kierowca już po sporym wyprzedzeniu klaksonem przesyła nam pozdrowienia, zdumiona jestem odbiorem tego dźwięku - za dnia pewnie uznałabym, że to niecierpliwy "pan szos" okazuje swą niechęć rowerzystom - świat nocą ma zupełnie inny wymiar!
Znane uliczki Gryfic szybko wyprowadzają nas z miasta, kierujemy się teraz na Nowogard. Nazwy wiosek nie zawsze udaje mi się odczytać, panująca ciemność ogranicza też odbiór zróżnicowanej tu nawierzchni, ale poświata księżyca pomaga w wizualnym odbiorze okolicy. Czuję intensywny zapach dojrzewających zbóż, panuje bezwietrze i głęboka cisza, wszystko śpi, odpoczywa ...
Do Nowogardu wjeżdżamy o godz 4-tej, szybko przemierzamy oświetlone, puste miasto i kierujemy się na Stargard Szczec. Drogi przecinające lasy napawają mnie niepokojem, nasłuchuję, wypatruję i marzę o świcie. Tuż przed Długołęką dostrzegamy przed sobą przebiegające jezdnię młode dziki, w pobliskich szuwarach słyszymy szelest zwierza (pewnie lochy), nie zmieniamy tempa jazdy, spokojnie opuszczamy ciemne i mroczne lasy, mamy przed sobą zabudowania i ku mej uciesze świat leniwie i powoli zaczyna jaśnieć. W Godowie przy jednej z zagród bociany w swym gnieździe rozpoczęły poranną toaletę, czeszą opierzenie na powitanie dnia, na styku nieba z ziemią dostrzegam różową poświatę - zaraz nastanie świt!
Panorama Stargardu z dali zachwyca, strzeliste wieże kościołów, Kolegiaty, Bramy Młyńskiej i Bastei podpowiadają, że to gród zacnie wpisany w dzieje Rzeczypospolitej, nie zwlekając opuszczamy gród i kierujemy się ku Strzelcom Kraj. Zaczynam rozglądać się za stacją paliw, nie znajdujemy jej na swej trasie więc poza Dolicami na polnej drodze zatrzymujemy się na pierwszy popas. Wschodni wiatr spowalnia nas trochę i zmusza do wysiłku. Pozostawiając za sobą Pełczyce /znane mi z "Pętli Drawskiej"/, Trzęsacz i Bronowice opuszczamy województwo zachodniopomorskie, wjeżdżamy w lubuskie i to sprawia, że kiełkująca dotąd wiara w dzisiejsze pokonanie całej trasy zaczyna zapuszczać korzenie.
Strzelce Krajeńskie i drugi popas, tym razem kawowy w pierwszej napotkanej knajpce z ogródkiem. Od tego miasta droga wiodąca nas do domu jest mi bardzo dobrze znana, ale zza szyby samochodu /przez Strzelce przejeżdżamy kilka razy w roku/, teraz czas jazdy urozmaici mi odliczanie mijanych miejscowości, a więc najpierw - Skwierzyna.
Jest jasno, płasko, temperatura powoli rośnie, szosa nieco kręta o dość dobrej nawierzchni, jedynie ten wschodnio-południowy wiaterek mógłby nam odpuścić, ale nie chce!
W samo południe wjeżdżamy na rondo z pomnikiem Wł. Jagiełły w Skwierzynie. W przydrożnym barze zamawiamy obiad, jest ławeczka - po 217 km można sobie w cieniu poleżeć, rozprostować nogi i kręgosłup. Rosołek z domowym makaronem smakowicie napełnia żołądek, ryż z piersią "wchodzą" bez problemu, z pewnością dodadzą energii, organizm schładzamy zimnymi napojami, a ciało zimną wodą w przybytku knajpeczki.
Czas ruszyć na Międzyrzecz, jedziemy oczywiście starą "trójką", ruch nie jest zbyt duży mimo to kilka km przed miastem wjeżdżamy na ścieżkę rowerową prowadzącą nas do rozkopanego centrum miasta. Pustymi o tej porze chodnikami, ignorując objazdy dojeżdżamy do rogatek miasta i teraz mocno nasłonecznioną obwodnicą zaliczając wyczerpujące podjazdy i spowolnione wrednym zefirkiem zjazdy kierujemy się na Świebodzin. Dopada mnie kryzys, podjazdy zaliczam w leniwym i ślimaczym tempie, dbam o równy i spokojny oddech, nie łapię tempa małżonka - kiedy do niego dojdę, zaraz odpuszczam, zwalniam i zostaję. Temperatura przekracza 30°C, od czasu do czasu wodą z bidonu polewam twarz i zgrzane palce stóp, mąż proponuje dojazd do Sulechowa i odłożenie podróży na następny dzień.
- O! Nie!! Odpada!!! - może wolniej ale dojadę! Zbyt dużo już dałam z siebie by rezygnować z realizacji dzisiejszego wyzwania. Nietoperek, Kaława, Jordanowo i mamy Świebodzin.
Lubię z oddali wpatrywać się w posąg Najwyższego, w mieście focimy się w Jego tle i na - Sulechów! Kryzys powoli odpuszcza, a smakowite lody z owocami i kawą w Kalsku zdecydowanie poprawiają samopoczucie. Sulechowska "trójka" serwuje kierowcom korek, korzystając z przywileju powoli wyprzedzamy samochody prawym bokiem jezdni. Nie wszyscy pozwalają na ten manewr i trzeba zejść na pobocze, ale oto jest DDR-ka i teraz do mostu w Cigacicach pomykamy z werwą i lepszym tempem. Temperatura odczuwalnie spada, wiaterek ulitował się i nie spowalnia więc dostaję chwilowego powera. Zielonogórskie ścieżki dość sprawnie przeprawiają nas przez miasto, oddajemy krótki postój Bachusowi.
Przed nami ostatni etap drogi: jest Ochla, Brzeźnica, w Karczówce zaczerwienione słońce powoli zbliża się ku linii horyzontu i "Jubileuszowa Trasa" dobiega końca - mamy wjazd do Żagania o pięknym czerwonym zachodzie słońca!
Dałam radę! przebrnąć trasę tak jak i 40 lat u boku mężczyzny, któremu w sierpniu 1975 r powiedziałam sakramentalne TAK.
Wysiłek to zaiste niemały, ale wielce satysfakcjonujący!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz