czwartek, 15 maja 2014

Mój udział w XIV Ultramaratonie wzdłuż Zalewu Szczecińskiego na dystansie MEGA

  •  
 Przyjeżdżamy do Świnoujścia już 8 maja 2014r, by pobyć sobie co-nieco z Bałtykiem, ale kapryśna pogoda nie pozwala na długie spacery plażą.
10 maja mamy do pokonania trasę Mega /Świnoujście -Stępnica - Świnoujście/, na prom wsiadamy o godz. 8.30, płyniemy-wysiadamy i pedałujemy na miejsce startu.... czekamy chwilę na swoją kolej  ... i o 8.57 rozpoczynamy wspólną gonitwę z czasem, niepogodą na 108-km dystansie. Sprinterzy z naszej grupy startowej pooooszli! ... a my sobie w swoim tempie depczemy w pedałki, jedziemy TRÓJKĄTeren pagórkowaty ale podjazdy nie sprawiają trudu - wiaterek sprzyja ... depczemy równo, dajemy sobie zmiany ... ok 200-300m mamy przed sobą zawodnika w żółtej kamizelce, ale dojść do niego nie możemy /wiadomo jak to jest gdy widzi się kolarza przed sobą - zawsze próbuje się do niego dojść - przeważnie się udaje ale czasem - nie/; przed Wolinem zaczyna padać ... najpierw lekko, potem mocniej, moknę cała i zimno mi w stopy.
Przed zjazdem z TRÓJKI mamy już ulewę, tu wyprzedzamy gościa w kamizelce, koncentruję się by brać zakola delikatnie, bo mokry asfalt to lodowisko dla szosówki! Wyjazd z Wolina przynosi rozpogodzenie, schniemy ... teraz wyprzedzamy coraz więcej osób, po prawej mamy wiatraki-olbrzymy, teren odkryty bez drzew, wiaterek boczny-sprzyjający nieco, jest przed nami dwójka starszyzny męskiej - bierzemy ich i kręcimy ... zerkam kątem oka za siebie i widzę, że jeden z nich się podpiął ... dobra! byleby nie przeszkadzał ... depczemy ... ten z tyłu wychodzi na prowadzenie i zapewnia, że mamy fajne tempo i będzie dawał zmiany.- Jak zacznie szarpać - myślę sobie - zamęczy mnie! Ale nowo-poznany po krótkim prowadzeniu wystawia męża na przód, mi nakazuje trzymanie się z tyłu i pyta:
- Nie za szybko?
Zdziwiona jego troską ze śmiechem mówię, że jest ok! No i tak sobie "sztafetują" panowie przede mną dając dobre tempo i ochronę ...
Oooo! - taka jazda to bajka!!! lubię wówczas mocniej depnąć i jechać na maksa ;-)
Są też pogaduszki:
- To kolega, czy mąż?- pyta
- Mąż!
( .... )
- Jaka kategoria?
- K-6!
- Mam żonę w tej kategorii, ale wyjechała ... muszę ją kiedyś zabrać na maraton to sobie razem pojeździmy, co? albo ja z mężem a wy kobietki ze sobą? hehehehe
W takiej atmosferze i z dobrym tempem docieramy do punktu kontrolnego i żywieniowego w Stępnicy, pożeram banana i zrywamy się na rowery  w drogę powrotną. Nowo-poznany zostaje i zapewnia, że zaraz do nas doskoczy ... mąż narzuca ostre tempo, trzymam się koła ale lekko nie jest, znowu wyprzedzamy męskie pary i samotnych zawodników ... i tak do Wolina. Przed Wolinem mamy lekki podjazd z kostką brukową, zaraz po niej zakręt w lewo i zaczyna lać, tu dochodzi do nas pozostawiony w Stępnicy sprinter:
- Ale daliście czadu! ledwo doszedłem - woła i daje zmianę ...
Leje, jesteśmy w mieście - tu dochodzi do nas grupa 5 młodych sprinterów, podpinamy się do nich ... ale też trzeba uważać, zajmujemy cały pas jezdni, a asfalt mokry.
Zbliżamy się do pasów dla pieszych! ... i na te pasy spacerkiem bez jakichkolwiek obaw wchodzi młoda kobieta, trzymamy tempo ok 30km/h - każde zahamowanie to pewna wywrotka! Chłopcy mijają ją jeden z lewa, drugi z prawa i wszyscy się drą na nią, a ONA nadal kroczy po tych pasach nic-nie-rozumiejąc, rozglądając się ze zdziwieniem i oburzeniem w oczach ...Jestem ostatnia w tej grupie, jeszcze do zakrętu w lewo i podjazdu do TRÓJKI trzymamy tempo, ba! nawet na TRÓJCE póki jest płasko dajemy radę, ale już na początku podjazdu odpuszczam i melduję małżonkowi, że ja z tej wycieczki wysiadam! Nasz sprinter pooooszedł z młodymi!
Teraz przed nami znowu teren pagórkowaty: podjazdy i zjazdy tym razem trudne - wiatr przeciwny powoduje ciężkie pedałowanie: kręcisz-kręcisz a JAZDY nie ma! plus deszcz ... nie mam siły, jadę sobie możliwym tempem i spowalniam. Na górze czeka na mnie mój mąż-trener, gdy do niego dochodzę mamy wprawdzie zjazd, ale on znowu nadaje tempo nie dla mnie ... znowu mi ucieka, potem czeka i wystawia mnie na przód, tego nie lubię ... nie mam powera i mam prowadzić?  Jedziemy wolniej, teraz nas wyprzedza kilku samotnie jadących zawodników, łapię oddech ... na podjazdach nie szarżuję, na zjazdach nabieram tempo. Zjazd i wreszcie jest płasko, tabliczka: Świnoujście!
Rondo i zjazd na Karsibór. 
- Najgorszy odcinek przed nami - mówię doświadczona poprzednimi maratonami w Świnoujściu. Depczemy równo ... i rzeczywiście - wiatr centralnie-przeciwny nie pozwala pędzić ... zaczyna się ulewa - też prosto w twarz, woda leje się z góry, tryska spod kół ... nawet nie przeszkadza mi dodatkowo-gratisowy prysznic twarzowy spod kół małżonka - woda jest wszędzie ... mimo tego nabieram równe tempo - daję chwilową zmianę, przed przystanią promową zakręt w prawo i teraz krętą początkowo dziurawą drogą jedziemy do mety, deszcz ustał - świat jaśnieje... wykorzystujemy na maxa resztki sił. Na metę wjeżdżamy razemi teraz niech już się dzieje co chce - jesteśmy w euforii, zjadamy zupkę i na prom!
Powrót na kwaterę, kąpiel i na obiadek ... spacerek plażą i promenadą, w domku campingowym w laptopie sprawdzamy wyniki i średnia 27,11 na takim dystansie i w takich warunkach bardzo mnie cieszy - osiągnięta oczywiście dzięki memu mężowi, który bajecznie mnie prowadzi
Organizatorom XIV Ultramaratonu Rowerowego wzdłuż Zalewu Sczecińskiego - wielkie dzięki!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz