poniedziałek, 2 października 2017

Forst -Poczdam; Poczdam - Lusko

FORST - POCZDAM 

POCZDAM - LUBSKO

                                 393 km

Wrzesień ma się ku końcowi, na ostatnie jego dni zapowiada się dobra aura, tak się też złożyło, że jesteśmy dotkliwie wyposzczeni rowerowo, co owocuje entuzjastycznym powrotem do dawno-dawno zaplanowanej trasy.
Dokąd tym razem?
Do ... POCZDAMU!

To nieznane nam jeszcze miasto kusi swymi turystycznymi atrakcjami oraz względną bliskością.
Trzeba wykorzystać nadarzające się okienko pogodowo-rodzinno-towarzyskie bez żadnego „ale”!


Środa, 27 dzień września, godz 4.30 

Budzik nakazuje opuszczenie alkowy, toaleta-śniadanko-pakowanko i sprintem na dworzec (poranny limit czasu zawsze jest napięty)
Forst godz 6.30 

Wysiadka z szynobusu, wsiadamy na wąskie foteliki kolarzówek i wraz z rodzącym się dniem wchodzimy w nową przygodę. 
Jest jeszcze ciemno gdy opuszczamy miasto, nawierzchnie asfaltowych DDR mokre, panująca wilgoć i szarówka nie pozwalają cieszyć się z powitania dnia!
Cottbus, Burg, wielce cieszący przejazd (bo bajeczny) Spreewaldem do Lubben,

dalej do Zossen, tu popas i wjeżdżamy do Ludwigsfelde.
Plan zakładał, iż właśnie w tym mieście zabukujemy nocleg, by mieć dokąd wrócić po przejażdżce poczdamskimi atrakcjami turystycznymi.
Plany sobie - życie sobie, tracąc sporo czasu wyjeżdżamy z kwitkiem z Ludwigsfelde.
Do Poczdamu mamy 18 km, więc przyjdzie nam właśnie tam kluczyć w poszukiwaniu Pensjonatu.
Rzeczywiście!
- pierwszy / napotkany - brak miejsc!
- drugi / wskazany - brak miejsc!
- trzeci / namierzony - zamknięty!
- czwarty / docelowy - małżonek jakimś cudem wy-pertraktował tu poddasze z malutką garsonierą.
Uffff ... to nic, że owe poszukiwania zajęły nam znowu mnóstwo czasu, wszak minęła godz 16-ta, jesteśmy rozlokowani i można wyruszyć w objazd miasta położonego u zbiegu rzeki Haweli, pośród licznych jezior i terenów leśnych.


Podziwiamy
Pałac Sans Soucis - rokokową rezydencję Fryderyka Wielkiego Hohenzolerna, wpisana na listę UNESCO, otoczoną tarasami winnymi i rozległym parkiem,

Chińską Herbaciarnię, Nowy Pałac, Ratusz, Nową Oranżerię, Bramę Brandenburską oraz
Dzielnicę Holenderską.
Licznik pokazuje 196 km.


Zmęczenie zwycięża z ciekawością - mam dość, odpuszczamy sobie
Aleksandrówkę, a okazałą kopułę kościoła św Mikołaja podziwiam jedynie z daleka. 
Marzę już tylko o odpoczynku i uciekam przed wszelkimi CUDAMI tego świata!
Nie wiem skąd moja Połowa czerpie energię, z kim ma ukryte konszachty, by mieć jeszcze chęć na wyszukanie marketu i dokonanie zakupów ... a może to tylko sprawka nieopanowanego pragnienia na browar?
Nie wnikam ...


Czwartek, 28 września
Poczdam, godz 7.20

Powrót


Dziś będziemy mieć przeciwny Zefirek” - rzecze małżonek, więc pasożytniczo chowam się na kole męża i nie pozwalam na sponiewieranie!
Dzień piękniejszy od wczorajszego, przejrzystość powietrza i poranne słoneczko oraz znajomość trasy ułatwiają jazdę.
Lubię się rozglądać ...
... I co my tu mamy godnego wzmianki? ...
Np - Obeliska - jeden z niemieckim Krzyżem - upamiętniający pamięć niemieckich żołnierzy I wojny światowej z datą 1918 i obok - drugi z gwiazdą - poświęcony żołnierzom Armii Czerwonej z datą 1945, takie „cuda” zdobią place wielu mijanych miasteczek,

albo oddalona 50km od Berlina duża i okazała nekropolia czerwonoarmistów ...
nie niszczą tych miejsc i obiektów, nie zacierają śladów wojennych zdarzeń.
Rowerowa infrastruktura pozwala na bezstresową jazdę

i choć od Lubben zaczynam łapać kryzys, kraina Spreewaldu skutecznie minimalizuje ów dyskomfort. Sprewę rozszarpaną tu na setki kanałów, otoczoną dziewiczą naturą, nietuzinkowo wykorzystaną turystycznie
przecinamy niezliczonymi malowniczymi mostkami.

Dość sprawnie też i lekko pomykamy od Cottbus do Forstu, tu planowaliśmy zakończyć swą podróż, ale że do odjazdu szynobusu mamy całą godzinę pedałujemy dalej - do Zasiek.

W oczekiwaniu na szynobus spożywamy co mamy, pijemy co chcemy (izotoniki-izotoniki) ... czekamy - czekamy - czekamy, by w końcu dowiedzieć się, że się nie doczekamy! Szynobus dziś nie pojedzie, a na zastępczy bus musielibyśmy poczekać ok. godziny.
Wobec tego przyszło nam popedałować jeszcze 30 km do Lubska,
a tam jesteśmy wraz z rowerami ulokowani w samochodzie oczekującego na nas SUPER/ZIĘCIA (dziękujemy!) i to jemu pierwszemu chwalimy się, że dzisiejszy dystans to podobnie jak wczoraj - 
197 km
Poczdam turystycznie liźnięty zaledwie, ale rowerowo wbrew napotkanym niespodziankom - zaliczony!

niedziela, 3 września 2017

Jubilat

                    JUBILAT                      

Nurtuje mnie niedosyt i poczucie pewnego niespełnienia ...
mocno wryta w pamięć samotna nadmorska podróż rowerowa mego męża sprzed  10 lat zacnie zwieńczyła jego 60-te urodziny 
... a teraz?
10 lat do przodu, kondycyjnie facet o niebo lepszy ... i co? ... nic?
Leniuchujemy sobie w przydomowym ogrodzie, jest ciepły dzień końcówki lata. 

Z zadowoleniem wspominamy niedawny 
166 km spontaniczny rowerowy wypad do Leśnej, objazd Zamku Czocha i szybki, bo z wiatrem w plecy - powrót.

Zbliża się wrzesień, pierwsze jego dni spędzimy nad Drawą kolejne - w domu, nie pojedziemy już w tym roku nigdzie-daleko, więc zagaduję:
- Dlaczego Twoja 70-tka taka bezrowerowa?
- Wymyśl coś ... jakaś dwusetka? Jeszcze w tym roku nie zrobiliśmy takiego dystansu.
Pomyśl tylko dokąd i zaplanuj, co?
Wieczorem dowiaduję się, że raniutko jedziemy samochodem do Pieńska, tam przesiadamy się na rowery i kręcimy do Kurort Rathen.

Aaaaaaa ... No tak!
Przecież już w 2008 r proponował mi tę podróż! Tyle, że w jedną stronę - na Bobrową majówkę w Saksonii, ale wówczas uznałam to za czyste 

szaleństwo i przesadne aspiracje, dziś już tak nie uważam i przyklaskuję pomysłowi.




27 sierpnia kwadrans przed godz 8-mą Pieńsk 

Wpinam buty w pedałki swej ROSY i trzymając się koła mego Jubilata przekraczam Nysę.
Wiatr już tradycyjnie jest silniejszy od spodziewanego, ale drogi i nawierzchnie bez zarzutu.

Do Bautzen jazda jest więc niemal komfortowa, ale od Bautzen teren funduje nam bajeczną - rzekłabym - panoramę urozmaiconą sporymi podjazdami, które "uprzyjemnia" nam wspomniany Zefirek. Lekko nie jest - tym bardziej, że podjazdy zaliczam sama - w Naundorf mam na tyle dość, że na widok wiaty autobusowej po prostu schodzę z roweru, by przy uspokojonym oddechu napić się wody i wzmocnić batonem.
Jubilat oczekuje sobie tam-gdzie-bądź, trudno ... nie lubię jeździć siłowo!
Z uspokojonym oddechem, nawodniona spokojnie dojeżdżam i odtąd raz lekko raz ciężko, raz wraz z Jubilatem albo i daleko od Niego pokonuję kolejne km.

Im bliżej celu tym zdaje się dalej ... w końcu dowiaduję się, że jeszcze 16km i wprawdzie jest (bo krótka!) radość z końcówki, ale te 16 km trwa i trwa i trwa!
- Na płaskim już bym 35 km  zrobiła - myślę sobie tracąc wiarę na wjazd do Bastei  lecz dąsy me łagodzi zapierająca dech - panorama!
Dopiero mijane grupy pieszych turystów zwiastują dojazd do celu!

Widok znanych zakamarków Bastei, handlowo-gastronomiczne punkty i tarasy widokowe przywołują wspomnienia. 
Łapczywe spojrzenie na "NASZĄ" rowerową Łabę, sesja fotograficzna, uzupełnienie bidonów - wszystko to zajmuje nam niecały kwadrans!

Wycofujemy się z tego turystycznie dziś oblężonego miejsca i już poza Bastei mościmy się na przydrożnej ławce, spożywamy kanapki, wymieniamy napojami ...
ja lubię wodę, mój Jubilat wodę z owocowymi sokami, łapiemy jeszcze obrazy okolicy i teraz już zadowoleni z kierunku wiatru powielamy nakręconą dotąd trasę - tyle że - w odwrotnym kierunku!
I rzeczywiście!

ROSA mnie niesie obłędnie, zjazd w Naundorf 
ukazuje teraz swe 12% nachylenie, hamulce ścieram tu rzetelnie!


Jest Bautzen i dalej bez postoju, bez odpoczynku wsparci zacnym podmuchem w plecy wracamy szczęśliwi do kraju!
Po zejściu z roweru nie czuję zmęczenia, endorfiny robią swoje, jest pięknie!

Gratulujemy sobie, pakujemy rowery i rezygnując z planowanej uczty restauracyjnej wsiadamy do auta, by swobodnie napełnić żołądki w domowych pieleszach i błogo się regenerować.
A Jubilat?
No cóż?

70 lat a MOC - że ho ho!

czwartek, 29 czerwca 2017

Ren od Strasburga do Amsterdamu


                              REN


od STRASBURGA  do AMSTERDAMU

To było we wrześniu 2013r, stałam nieopodal Katedry w Köln przechylona przez barierkę mostu, w dole ujrzałam piękną, szeroką, komfortową pełną cyklistów DDR-kę, a przy niej nurty majestatycznej rzeki!

https://cyklistka.blogspot.com/2017/02/rowerowe-820-km-w-5-dni-zagan-rosbach.html
Wtedy pomyślałam, że można by przepedałować wespół z Nią kilkuset-kilometrową trasę.
Marzenia mają tę zaletę, że nie wymagają pośpiechu, wiszą gdzieś daleko i albo się do nich wraca, albo zapomniane odpływają sobie w siną dal! 
Dzięki skutecznemu działaniu męża w planowaniu i opracowaniu tras Ren nam nie odpłynął!

Dz I
KEHL - ALTRIP
178km

Wczesnym rankiem ...
10 czerwca 2017 r w Kehl rozpoczęliśmy 860 km  rowerową wędrówkę z rzeką od Strasburga do Amsterdamu!
Wprzódy przejeżdżamy na lewy brzeg Renu, by nacieszyć oko godnymi zapamiętania obiektami Strasburga.

(Katedra - Starówka - siedziba Parlamentu Europejskiego)













Powrót na stronę niemiecką i od teraz podążamy wraz z rzeką na północ.

Komfortowe DDR-ki (Drogi-Dla-Rowerów) łączące małe nadrzeczne miasteczka i wioski wiodą nas swobodnie, (nawet trochę żal, że historyczna Spira pozostała gdzieś obok)  do Altrip, gdzie dość szybko odnajdujemy Pensjonat.


Dz. II 
ALTRIP - OBERWESEL
155 km

11.VI.2017

Gorący to dzień, choć początkowo towarzystwo rzeki wcale nam owej spiekoty nie zapowiada!
Beztroskie pełne uroczych nadrzecznych widoków pedałowanie ucina znak zakazu i od teraz prowadzeni jesteśmy objazdami - kręte betonowe i szutrowe drogi łączące winnice z wioskami i wioski z winnicami nie zapewniają nam schronienia ani przed agresywnym dziś słońcem ani też przeciwnym wiatrem.
W napotkanej stacji paliw uzupełniamy zapas wody, wzmacniamy się izotonikiem i wracamy do rzeki.
Jej otoczenie zaczyna nas mamić:
Bingen 
na niewielkiej wyspie na Renie widzimy Mysią Wieżę, w której według ludowego podania okrutny dla swych poddanych biskup Hatto II został żywcem pożarty przez myszy.

Za tym urokliwym miastem wpadam na pomysł, by podobnie jak to było z Dunajem i Łabą pozwolić i Renowi na schłodzenie zgrzanych pedałowaniem stóp!
Szybka decyzja i krótki postój!
Bosko ...
W Oberwesel odbijamy od rzeki i u podnóży okazałych winnic trafiamy na klimatyczny hotelik z regionalną ofertą gastronomiczną okraszoną niezapomnianym bukietem reńskiego wina.




Dz.III
OBERWESEL - BONN
118 km


12.VI. 2017

Dziś przed nami etap dystansowo krótszy, ale jakże malowniczy.

Przemierzamy zachwycające miasteczka z zamkami, średniowiecznymi opactwami i kościołami.
Rzeka płynie tu między słonecznymi winnicami i łąkami, a wcinającymi się w dolinę Górami Łupkowymi, rzeźbiąc w nich wysokie klify. 


O bajecznych widokach od Lorelei przez Koblencję i Moguncję z meandrami wiodącymi Ren pomiędzy wzniesieniami pełnymi warownych zamków i klasztorów trudno się rozpisywać, blogerzy poświęcili tym miejscom bezmiar opracowań. 
Już o 15-tej wjeżdżamy do Bonn - miasta docelowego tego dnia podróży, tu korzystamy z gościnności naszej bliskiej koleżanki Ewy i Andrzeja.


13.VI. 2017

Bonn - lenistwo i zwiedzanie miasta.











Dz. IV. 
BONN - XANTEN
174 km

14.VI. 2017

Wypoczęci, odświeżeni opuszczamy Bonn i gościnne gniazdko Przyjaciół.
Ren prowadzi nas nadal komfortowo, wprawdzie otoczenie rzeki z czasem się wypłaszcza, ale wjazd do 
Köln raduje i przywołuje wspomnienia z 2013 r.









Przed nami Dusseldorf, tłoczny i trudny do przejechania Duisburg, Wesel ... (kolejna okazja do wspomnień: w ubiegłym roku byliśmy TU - pięknym mostem przejechaliśmy nad Renem podczas rowerowej wędrówki do Paryża) 

https://cyklistka.blogspot.com/2017/02/z-cyklu-miasta-paris.html
W Xanten, w mieście najbardziej znanym z Parku Archeologicznego, postawionego w miejscu osady Colonia Ulpia Traiana - są tu zrekonstruowane budynki w tego okresu oraz oryginalne rzymskie budowle -  zatrzymujemy się na nocleg.

Dz. V 
XANTEN - UTRECHT
168 km

15.VI. 2017

Ostatnie kilometry niemieckimi DDR-kami pokonujemy z niekłamaną radością. Przed nami - myślę sobie - rowerowy Raj!
HOLANDIA!
Rzeczywiście już barwy nawierzchni same mówią jak wygląda tu hierarchia użytkowników dróg!
Radość przedwczesna!
Mamy wjazd na nadrzeczny gładziutko-asfaltowy wał, ale wiaterek zaczyna tu sobie z nami nieźle pogrywać!
Zaznaczony w nawigacji prom nie kursuje, jedziemy więc dalej, ale droga zmienia się w dróżkę, dróżka w ścieżkę, a ścieżka w bezdroża - trzeba wracać!
Teraz na mijanych małych przydrożnych znakach szukamy symbolu z promem, manewr ten funduje nam kilkanaście nadprogramowych km.
Załapujemy się na stateczek, dalej wałem pod wiatr ku kolejnej przeprawie - tym razem przez kanał Renu i znowu pedałowanie odkrytym, nasłonecznionym wałem, chwilowy zjazd w las z szutrem i kolejny powrót na wał.
Dłuży się ta monotonna i wyciskająca wszystkie poty droga! 
Wjazd do Utrecht w godzinach szczytu też wymaga wyjątkowej koncentracji, Holendrzy jadą na rowerach pewnie i ze swobodą nie rozglądając się nawet na skrzyżowaniach, ruch rowerowy sunie niczym jednolita fala.
Wyjazd z Centrum miasta przynosi ulgę, na peryferiach znajdujemy skromny hotel.


DZ. VI 
UTRECHT - AMSTERDAM 
74 km

16.VI. 2017

Ostatni dzień rowerowej włóczęgi już bez Renu.
Podążamy do Amsterdamu, przed nami niespełna 50 km!
Już od Maarssen nie sposób przejeżdżać obojętnie obok domostw, willi, pięknie zdobionych sztukaterią pałacyków, rybackich uliczek, czy mijanych mostów, mostków i kładek.



Zwodzone mosty pobudzają fantazję, więc przejazd nimi sprawia niewytłumaczalną frajdę!
Te zupełnie nowe fascynujące widoki odwracają całkowicie moją uwagę od tego co przed kołem i tym sposobem ląduję z hukiem na asfalcie wjeżdżając wprost na krawężnik oddzielający jezdnię od pasa dla cyklistów.
Rozdarte kolano i krwawiący kciuk nie
gaszą radości wjazdu do Amsterdamu!

Miasto sieci kanałów oplecionych wąskimi uliczkami z łączącymi je mostkami przejechaliśmy tak, by zaliczyć
Plac Dam z Pałacem Królewskim, Nowym Kościołem, Pomnikiem Ofiar Faszyzmu, Gabinetem Madame Tussaud, Nieumwarkt, następnie przejazd promem do Parku, by choć trochę odpocząć od męczącego zgiełku i tłumów.
Po obiedzie pomykamy malowniczymi DDR-kami pośród pól i osad poprzecinanych wodnymi strugami do Koog aan de Zaan.
Tam szkolny kolega męża przebywający z żoną u rodziny 
pomógł nam w zapakowaniu rowerów i udzielił kilkugodzinnego schronienia przed odjazdem.




W tej uroczej miejscowości nad rzeką Zaan zwiedziliśmy ciekawy skansen z miniaturowymi zabudowaniami dawnych holenderskich domostw, 
uliczek, wiatraków, domów rzemiosł, usług. 


Tylko ci, którzy ryzykują pójście za daleko dowiedzą się jak daleko można dojść


Myślę, że zacytowanym mottem mogę pozwolić sobie na puentę powyższego.