wtorek, 20 października 2015

Z "Cyklozą" po Krecie

10.2015 



Z cyklozą po KRECIE



  •  
https://www.youtube.com/watch?v=qXe71N5NJ0o

Jedziecie na Kretę! - bezdyskusyjnie oznajmiła pewnego dnia nasza Młodsza .... więc przełom września i października przyszło nam spędzić na tej pięknej greckiej wyspie.
Od początku wiedzieliśmy, że nie będziemy korzystać z komercyjnych propozycji biura podróży, a czas pobytu na wyspie przeznaczymy rowerowym eskapadom. Rezydentka podpowiedziała nam gdzie można wypożyczyć rowery i już pierwszego dnia wybraliśmy się na spacer wybrzeżem wypatrując w ciągu handlowo-usługowym punktu motoryzacyjnego, trafiamy na wypożyczalnię rowerów /10 euro na dobę/, wybieramy pojazdy i od razu wsiadamy na nie zaliczając mały rekonesans /23km/.
Następnego dnia o poranku kierujemy się na wschód, nie precyzujemy dokładnie celu podróży - musimy poznać swoje możliwości w tym zróżnicowanym terenie i ciepłym klimacie.
Słońce jest dziś agresywne, mamy przed sobą teren górzysty, ale o dziwo podjazdy zaliczam bez wysiłku spokojnym tempem, słucham pobekiwania owiec oraz dźwięki dzwonków kóz hasających na mijanych stokach. Pod górę prowadzi nas serpentyna, więc widoki tego co za sobą i przede mną mam jak na dłoni. Z roweru schodzę jedynie po to, by obfotografować mijane miejsca. Podjazd prowadzi nas do malowniczo położonej na wzniesieniu wioski, mijamy jedno lub dwukondygnacyjne bielone murowane domy z odrapanym tynkiem, przed domami kilka samochodów, skutery, przechodząca jezdnię starsza Greczynka cała w czerni, w jednym domu drzwi otwarte więc zaglądam - a tam wnętrze ciemne - taka nora ze stolikiem i prowizorycznym barem  - a! to TAWERNA lokalna! - Grecy od rana zasiadają w tawernach popijając trunki rozmawiają na tematy ważne, medytują ... kobiety nie mają tu wstępu. Opuszczamy wioskę i przed nami zjazd - zawsze zjeżdżam asekuracyjnie i - skanuję obrazy. Początek zjazdu serwuje widoki zapierające dech, nie poddaję się sile zjazdu, lekko naciskam klawisz hamulca i chłonę obrazy, a panorama wzniesień z usadowionymi w dolinach wioskami serwuje nie lada ucztę.
Mamy przed sobą krzyżówkę drogi - w prawo na wschodnie wybrzeże i w lewo ku Milatos, gdyby nie ten słoneczny "solar" z pewnością obralibyśmy kierunek wschodni, no i te podjazdy - jak długo damy radę? Wybieramy - Milatos.
Przed nami lekki podjazd, zakole i znowu mamy bajeczną, tym razem morską panoramę: w dole zatoka, w niej miasto i dalej bezkresne nie wiadomo gdzie połączone z niebem morze, a nasycenie barw w słońcu trudne do opisania!
 Zjeżdżamy w dół serpentyną ku Milatos, droga wprowadza nas w wąskie zaułki domostw, przed domami siedzą Greczynki handlujące kilimami, matami, witają nas przyjaźnie i zapraszają. Miasto ciągnie się z lewej strony wybrzeża więc my w prawo - na bezludzie drogą szutrową, gdzie nie ma już plaży. Brzeg stanowi wulkaniczna ostra masa skalna z głębokimi zakamarkami, nikogo tu nie ma ... musimy się schłodzić.
Delikatnie, by nie pokaleczyć stóp, albo wpaść w widoczną czeluść podwodną zanurzamy się w wodach Morza Kreteńskiego - BOSKO! ciepła woda opłukuje zgrzane słońcem ciała ... chwilo - trwaj!!!
Powrót w uliczki miasta i dalej szutrową drogą tuż nad brzegiem na zachód.
Widok morza, miejsca jego wchodzenia w ląd z dnem groźnym - raz głębokim, raz płytszym - ale zawsze skalistym, zakola nadmorskiego duktu z panującym z lewej strony masywem, wszystko to sprawia, że droga powrotna trwa zbyt krótko!
Dystans tego dnia - 52 km 
Planujemy kolejne miejsce podróży - LASITHI -
Płaskowyż położony na szlaku licznych winnic oraz gajów oliwnych, gdzie życie toczy się z zachowaniem starych tradycji. Idziemy przyjrzeć się innym wypożyczalniom rowerów, znajdujemy dwukół za 5 euro na dobę, znowu przymiarka, dopompowanie, sprawdzenie hamulców, przerzutek, wsiadamy i na jazdę próbną!
Jedziemy awaryjnym pasem wylotowej szosy na Heraklion, lekkie wzniesienia oddalające nas od wybrzeża nie stanowią problemu, dojeżdżamy do tunelu - wjazd rowerami zabroniony - zatem wracamy. /13 km/
    Następnego dnia pomimo braku widoku na schowany w chmurach masyw zaczynamy zdobywanie wzniesień gór Dikti. Zza siatek okalających pobocza szosy od czasu do czasu wyłaniają się łby kóz, a ich dzwonki stanowią muzyczny podkład pedałowania ... i tak do Mochos,
miasteczka z urokliwym niedużym rynkiem pełnym tawern. Przy stolikach siedzą sędziwi Grecy przyjaźnie zaciekawieni naszą obecnością. Obrzeża miasta obsadzone są drzewami oliwnymi, a poza miastem droga wprowadza nas w stromą krainę spowitą chmurami. Jesteśmy cały czas jedynymi rowerzystami i kierowcy mijających nas samochodów unoszą w górę kciuk lub przyjaźnie machają dłonią ... a nachylenie rośnie, podjeżdżamy do tabliczki zwiastującej miejscowość Kera.
Zaraz po fotograficznym postoju zaczyna lać, do najbliższej tawerny 100m, więc szybko podjeżdżamy i zasiadamy pod jej markizą ... czekamy ... Greczynka podająca nam kawę gestem i mimiką informuje, że dziś niebo nie będzie łaskawe, mimo to nie rezygnujemy i kiedy tylko wydaje nam się, że świat jaśnieje wskakujemy na rowery ... 50m pedałowania pod górę i ulewa znowu wymusza postój.
Znajdujemy schronienie pod gęstą koroną drzewa i ... czekamy. Bezruch powoduje chłód - wobec tego rezygnujemy z dalszego podjazdu. Zjazd powrotny do Mochos wysusza nasze ubrania, a moment wejścia na szczyt masywu z którego rozpościera się panorama Wybrzeża z trzema zatokami wprawia w osłupienie. Mamy u swych stóp CUD-krajobraz, chciałoby się zatrzymać i patrzeć -patrzeć - patrzeć, a widoczność tu niemal doskonała - /50km/
   Nie dajemy za wygraną, zięć podaje nam SMS-em prognozę na jutro, przedłużamy wynajem rowerów i następnego dnia robimy drugie podejście - znaczy podjazd ku Lasithi. Znajomość trasy ułatwia pedałowanie, okazuje się, że od Kery nachylenie dochodzi do 13% i już kilkaset metrów dalej muszę zejść z dwukoła, by wyrównać oddech i łyknąć wodę ... zaczynam zastanawiać się, czy nie rozpocząć prowadzenia roweru, ale zawsze - nawet po króciutkim postoju i uspokojeniu oddechu - regeneruję się, podjeżdżam więc na kolejne zakole szosy, a tu - niespodzianka:
spory plac widokowy,tawerna z parkingiem, muzeum i nad tym wszystkim górujące wiatraki.
Wobec tego - foto/postój i radość na widok czekającego nas ostatniego podjazdu - jest łagodny!
Wjazd na Lasithi to droga z dwóch swych stron otoczona kamiennymi murami z osadzonymi w nich wieżami, pozostawiając za sobą ten potężny mur obronny zaczynamy zjazd na płaskowyż.
Droga prowadzi przez kilka miejscowości, do których wiodą nas wąskie uliczki. Znowu dostrzegam zaniedbane nieco domostwa, małe warsztaciki rzemieślnicze z odrapanymi, ciemnymi ścianami wnętrz poza tym pola uprawne, sady i stada owiec, objazd Lasithi to niecałe 30 km.
 
Powrót podjazdem do jedynej tu drogi wjazdowo-wyjazdowej.
Zjazd - wiadomo - znowu bajeczny, na początek schodzę z roweru, by utrwalić fotograficznie panoramę jaka będzie z lewej strony towarzyszyć mi przez chwilę,
a później cały czas daję po hamulcach, by mieć czas na chwytanie obrazów.
Dystans całkowity tego dnia - 74km, długość podjazdów - 35km, przewyższenie - 1300m, największe nachylenie - 13%
Wprawdzie objechaliśmy niewielki skrawek Krety (213 km) podziwiając spektakularne widoki wyspy, ale muszę przyznać rację Kreteńczykom twierdzącym, że człowiek może się tam poczuć jak w raju!