środa, 10 września 2014

ŻAGAŃ - BERLIN przez PRAGĘ - 670 km - wrześniowa wyprawa rowerowa

WRZESIEŃ 2014
ŻAGAŃ - PRAGA - BERLIN

  •  
 Corocznie, gdy nadchodzi schyłek wakacji nakręcamy się mającą lada moment nadejść przygodą, szklana pogoda panująca przez pierwsze dni września zatrzymuje nas w domu i gdy tylko prognoza synchronizuje z naszymi planami wsiadamy na swe kolarzówki pozostawiając wszystko i wszystkich swojemu losowi .
3 września

 191 km 
Startujemy! 
Od tej chwili niczym nakręcone maszyny - pedałujemy z euforią przed siebie ...
Kierunek - południe!
 
Dziś chcemy dotrzeć do Melnik
Znamy to miasto, tu mieliśmy bazę na wyprawie z 2011 r do Pragi

https://cyklistka.blogspot.com/2011/

znamy trasę, znamy miejsce docelowe a to bardzo uprzyjemnia jazdę. Tuż za Iłową spowalniamy na remontowanej od roku drodze i nieco dalej podjeżdżamy do pierwszego urwiska asfaltowego po dawnym mostku - mamy pierwszy objazd leśną rozjechaną przez ciężarówki błotnisto-mokrą drogą. Nastrój troszkę marnieje, bo od niemal pierwszych kilometrów rowery łapią błotnistą maź z piachem. Dość szybko wracamy na szosę, w Pieńsku już tradycyjnie nabywamy w markecie bułki drożdżowe i szybciutko wpadamy w ścieżki rowerowe zachodnich sąsiadów.
 
Jazda do Zittau byłaby samą radością gdyby nie druga drogowa przeszkoda :( i znowu błotnistą leśną ścieżyną wspinamy się na torowisko, przechodzimy je i schodzimy w chaszczach w dół.
 Wszelkie utrudnienia i przeszkody wynagradza nam dzisiejszy wiatr - w plecy.
W Zittau popas i kierujemy się ku Czechom; podjazd z nachyleniem 9% pokonuję bez schodzenia z siodełka. Tabliczka z informacją, że wjechaliśmy do Czech działa niczym nagroda za poniesiony trud i teraz zaczynają się hopki:
 
zjazdy i podjazdy, a na odkrytych wzniesieniach moc wiatru jest zwielokrotniona i sama nie wiem co bardziej mnie niesie na zjazdach: podmuch wiatru czy pochyłość terenu? Nie drążę tej kwestii - raduję się jazdą!
Na 150  kilometrze łapię (1) pierwszą kichę  mamy przymusowy postój. 
Teren cały czas jest urozmaicony, ale podjazdy są już łagodniejsze i nie wymagają zbyt wielkiego wysiłku. Po zdobyciu kolejnego podjazdu tym razem małżonek łapie kichę (2) i znowu - postój, wymiana dętki i w drogę! 
Około 17-tej wjeżdżamy do Melnik, wpadamy na miejscowy Camping,
dostajemy pokój w motelu, w miejscowej restauracji spożywamy makaron, a w pobliskim markecie robimy zakupy "na jutro" ... wieczorem oddaję się błogiemu lenistwu, a małżonek klei łatki ;) i wpada na genialny pomysł! - jutro rano do Pragi pojedziemy pociągiem, ponieważ jadąc ze stolicy Czech do Berlina wracać musimy wraz z Wełtawą do Melnik - więc nie ma sensu powielać trasę w tę i z powrotem /uwielbiam takie pomysły!/
    
4 września

147 km 


Rano żwawo pedałujemy do dworca, tu nabywamy bilety i pociągiem pełnym szkolnej młodzieży jedziemy do Pragi (po naszej majowej podróży z Dunajem i odwiedzinami Wiednia, Bratysławy i Budapesztu - to nasza czwarta stolica w bieżącym sezonie rowerowym). 

https://cyklistka.blogspot.com/2017/02/nasze-eurovelo-czyli-800-kilometrowa.html
 W Pradze objeżdżamy kilka atrakcji turystycznych i po przekroczeniu rzeki zaczynamy II etap wyprawy. Początkowo ulicami Pragi, później terenami rekreacyjnymi ze swobodą przemierzamy pierwsze kilometry , fajnie na początek prowadzi nas ścieżka rowerowa nr 7. Już dobrze oddaleni od miasta zjeżdżamy z 7-mki i trzymamy się ścieżki najbliższej Wełtawie; w pewnym momencie droga prowadzi nas w chaszcze, gęstwiny, błota, wąską ścieżkę pokrytą kamieniami, oplecioną wystającymi korzeniami, pokrytą grząskimi kałużami - stromo wijącą się tuż nad rzeką.
Kolarzówką lekko nie jest w takim terenie, tracimy mnóstwo czasu - mimo to - brniemy do przodu! Po 6 km powracamy na odcinki bardziej i mniej cywilizowane, przed nami pojawią się jeszcze wyboiste zabłocone drogi polne, szutry i asfalty. 20 km przed Melnik znowu napotykamy na zerwany most
i musimy zboczyć z wyznaczonej trasy, wpadamy na drogę nr 16 - jedziemy nią dość szybko do Melnik, gdzie Wełtawa wpada do Łaby. Odnajdujemy swoją ścieżkę /od tego miejsca - nr 2/, odtąd będziemy nią pedałować wraz z nurtem Łaby ... więc w drogę!                                                                                                                              
 
Przed nami nawierzchnia jest zdecydowanie lepsza, ale zdarzają się jeszcze grząskie szutry, po kolejnym takim odcinku małżonek łapie kolejnego kapcia (3). 
W cieniu gruszy wymiana dętki - chwila odpoczynku i pedałujemy bez ociągania, by pokonać jeszcze jak największy dystans. Tereny wokół rzeki malownicze
pojawiają się cykliści i rolkarze. Przemierzamy położone tuż nad rzeką wioski i miasteczka, przed Usti n/Łabą na ogromnej skale podziwiamy mury zamczyska ...
taka urozmaicona okolica cieszy oczy i zachwyca! 
Na przedmieściach Decina trafiamy na hotel, dostajemy pokój, obiadokolację i na kolejny dzień mamy zapewnione śniadanie. Wieczór - zgodnie z tradycją: ja odpoczywam - małżonek klei łatki.
5 września

 170 km 

Poranek serwuje nam gęstą mgłę ...
zaraz po śniadaniu wsiadamy na rowery i wracamy na naszą  drogę wijącą się malowniczo przy korycie Łaby, do granicy czesko - niemieckiej docieramy, kiedy słońce na dobre zaczyna rozprawiać się z mgłą i teraz bez najmniejszych przeszkód niemieckimi ścieżkami przez Bad Schandau, Kurort Rathen dojeżdżamy do Drezna.
Tu odbijamy od Łaby i pokonując małe wzniesienia opuszczamy miasto. Wjeżdżamy w tereny jezior, zbiorników wodnych, mnóstwo tu głośnego ptactwa wodnego, jadę i słucham, napawam oczy i uszy otaczającym nas pięknem ... i ... łapię gumę! (4)
Niedługo mi posłużyła, bo już w Schipken znowu mam (5) kapcia!
Wymiana z klejeniem wymusza postój. 
Uparcie myślimy o dojechaniu do Calau, droga wyśmienita bez względu na otoczenie - czy to las, czy pole, czy też wioska - mamy gładziutki asfalcik, więc pedałujemy na miarę moich możliwości. Po godz. 18 -tej wjeżdżamy do pięknego miasteczka Calau,
znajdujemy hotel a w nim wszystko co nam potrzeba!
6 września 

 163 km 

 W ciepły wrześniowy poranek wyruszamy do Berlina - to cel naszej rowerowej wędrówki. Początek trasy jak zwykle - szybki, radośnie pedałujemy na wale rzeki Spree, a jej otoczenie i widok do złudzenia przypominają krajobraz naszej Drawy
z okolic Prostyni i Drawna.
Staram się zapisywać te piękne obrazy w pamięci, ale beztroska jazda nie może trwać nieskończenie - małżonek informuje mnie, że nasz Bryton nie wskazuje trasy. 
Od tej chwili zaczyna się walka z elektronicznym urządzeniem, bo bez nawigacji do przedmieść Berlina dotrzemy, ale co dalej? 
Po kilkakrotnym zresetowaniu i wyjęciu karty pamięci Bryton ożywa - uff! możemy jechać! Szybciutko odnajdujemy swoją drogę i staramy się nadrobić czas - kręcimy ... mamy trasę, ogarnia mnie beztroska i zaczyna kiełkować radość z nadchodzącego finiszu wyprawy, ale rowerowa podróż to nie bajka - małżonek łapie kichę (6)
Jest południe, zupełnie pustoszeją uliczki miasteczka jesteśmy tylko my i przemykające samochody; po wymianie dętki pedałujemy przez lasy, pola, wioski ... w jednej z nich znowu musimy przerwać podróż - małżonek łapie drugą w tym dniu kichę (7) ...
już zaczynamy się przyzwyczajać. Pojawiamy się wreszcie na przedmieściach Berlina (rowerowo - piąta stolica w tym sezonie), jest podjazd na wzgórze, gdzie odbywa się barwny festyn pełen latawców, lotni ... zjeżdżamy i znowu mamy w towarzystwie Szprewę, a przy niej szeroki pas dla rowerzystów i rolkarzy. 
Mijanie ich nie nakazuje zwolnienia - to taka rowerowo-rolkarska "autostrada", trafiamy też na park pełen piknikujących grup towarzyskich i rodzinnych - gwarno tu i kolorowo!, trafiamy na pasaż dla artystów - jedni grają na instrumentach muzycznych, inni siedzą na bruku z wystawionymi przed sobą rękodziełami a wśród nich spacerują młodzi ludzie i słuchają i patrzą i rozmawiają ... klimat wielkomiejski pełen europejczyków, Azjatów, czarnoskórych. Kierując się do Bramy Brandenburskiej trafiamy na manifestację młodzieży - wszyscy ubrani na czarno wysypują w górę karki imitujące banknoty i rozbijają o bruk butelki po piwie (?), a w tle bębny, muzyka, ryk syren, gwizdy i okrzyki, a na twarzach manifestujących - uśmiech i radość, a nie agresja. Następnie wtapiamy się w ruch ulicy i dojeżdżamy do Bramy Brandenburskiej
                                                     
 
Tu fotosesja i jak najszybszy powrót na dworzec. Marzę o wyrwaniu się z tego miasta pełnego hałasu, zgiełku i chaosu. 
Koleją wracamy do Cottbus, stąd 30 kilometrowa przejażdżka rowerowa do Forst i po przekroczeniu granicy wsiadamy do auta oczekującego na nas ZIĘCIA, który transportuje nas do domu!